Lily Evans siedziała pochylona nad pergaminem w pokoju
wspólnym Gryfonów. Zwykle nauka przychodziła jej z wielką łatwością, wręcz
przyjemnością, jednak tego dnia coś nie pozwalało jej się skupić. Tym czymś, a
raczej kimś, był James Potter… Arogancki, wkurzający, ale jakże pociągający
James Potter. Siedział sobie, w tych swoich głupich okularkach, na kanapie razem
z resztą Huncwotów.
Dziewczyna co chwilę ukradkiem spoglądała w jego stronę.
Patrzyła na jego rozczochrane kruczoczarne włosy, orzechowe oczy, wydatne kości
policzkowe i silną szczękę. Dokładnie znała każdy szczegół jego irytująco
pięknej twarzy. Podziwiała jego umięśnione ciało, wypracowane podczas licznych
treningów quidditcha. Jego płaski brzuch i silne, szerokie ramiona, w których tak
bardzo chciałaby się teraz znaleźć…
I pomyśleć, że jeszcze niedawno nie zwracała na to wszystko
uwagi. Zaślepiona nienawiścią nie zauważała, że jego usta wręcz proszą się o
pocałunek. Pocałunek, który tyle razy odrzucała… Nienawidziła siebie za to, że
zawsze była zbyt dumna, by przyznać się jakim darzy go uczuciem.
Dziewczyna oparła głowę na dłoniach, zamknęła oczy i zaczęła
przywoływać różne wspomnienia z sześciu ostatnich lat spędzonych w Hogwarcie...