wtorek, 23 kwietnia 2013

7. Ślub Petunii


W domu państwa Evans panowało niesamowite zamieszanie. Był to dzień ślubu Petunii i wszystko musiało przebiegać idealnie, wedle wizji panny młodej. Wesele miało odbyć się w ogrodzie, w specjalnie rozstawionym na tę okazję, białym namiocie. Jego wnętrze było już pięknie udekorowane kwiatami, stoły nakryte, a firma cateringowa i zespół czekały w pełnej gotowości na przybycie gości. Lily przypadło w przygotowaniach wyjątkowo niewdzięczne zadanie. Musiała ręcznie wyczyścić i wypolerować stare, srebrne sztućce, od dawna przekazywane w ich rodzinie z pokolenia na pokolenie. Dziewczyna miała wrażenie, że poza zwykłym zmywaniem, jeszcze nikt nigdy ich porządnie nie czyścił. Wszystko było matowe, poczerniałe i dopiero po dużym wkładzie pracy odzyskiwało swój dawny urok. Najtrudniej było jej doczyścić widelce – musiała dokładnie i precyzyjnie zająć się każdym ząbkiem, żeby końcowy efekt zadawalał Petunię. Spędziła nad tymi sztućcami ładnych kilka dni. Żałowała, że nie mogła po prostu użyć magii, ale zdawała sobie sprawę z tego, że siostra rozszarpałaby ją na strzępy, gdyby tylko wyjęła różdżkę. Denerwowało ją, że mimo pełnoletniości nie mogła swobodnie posługiwać się magią poza szkołą. Mogła to robić jedynie w swoim pokoju, za zamkniętymi drzwiami, bo inaczej Petunia wpadała w szał. Rodzice dziewczyn mieli dość dramatów związanych ze ślubem starszej z sióstr i nie chcieli więcej kłótni w domu, więc również trzymali stronę Petunii. Dla Lily była to wyjątkowo okropna sytuacja i musiała się bardzo pilnować, żeby w końcu nie wybuchnąć. Wiedziała, że w głębi duszy siostra najzwyczajniej zazdrościła jej magicznych umiejętności, ale wieczne obrażanie jej osoby i wyzywanie od „dziwaków” były bardzo krzywdzące.
- Lily jesteś już gotowa? Zaraz przyjdą pierwsi goście! – zawołała z dołu mama dziewczyny.
- Już schodzę! – odkrzyknęła.
Założyła na stopy szpilki i przejrzała się w lustrze. Ubrana była w uroczą sukienkę do kolan, w kolorze pudrowego różu , taką samą, jakie miały inne druhny. Dotknęła swojego idealnego koka, upewniając się, że się nie rozleci. Szybko nałożyła na usta pomadkę i zeszła na dół. Już ze schodów słyszała dochodzące z salonu krzyki, więc tylko westchnęła i cicho wślizgnęła się do pokoju.
- Mówiłam wyraźnie, że serwetki mają być ułożone w kształt ŁABĘDZI, a nie jakichś wachlarzy! To przecież KATASTROFA! – wydzierała się Petunia. Ubrana była w wielką, rozłożystą suknię ślubną, z dużą ilością falban. Lily przemknęło przez myśl, że przez swoją długą szyję, jej siostra sama wyglądała trochę jak łabędź.
- Nie można powierzyć tym partaczom najprostszej roboty! – wspierał ją jej przyszły mąż, Vernon Dursley, stojący obok w swoim przyciasnym fraku.
- Kochanie, spokojnie, przecież świat się od tego nie zawali… - próbował uspokoić Petunię ojciec.
- Twój może nie, ale mój tak! To MÓJ dzień ślubu, wszystko powinno być tak jak JA sobie to wymarzyłam, a marzyłam o serwetkach w kształcie pięknych łabędzi, a nie beznadziejnych wachlarzy!
- Wiesz Petuniu, jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, to Lily mogłaby… - zaczęła mówić spokojnym głosem jej mama.
- O nie! ONA niech się trzyma od wszystkiego z daleka z tymi swoimi dziwactwami! I tak zmusiliście mnie, żeby została moją druhną, jak coś zepsuje, to będzie wasza wina! – krzyczała coraz bardziej czerwona Petunia.
Lily zacisnęła pięści i przygryzła wargę, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby później żałować. Jedynie chrząknęła głośno, dając znać, że jest obecna w pokoju.
- Och, jesteś już – powiedziała wyraźnie zmieszana pani Evans. – Chodź, pomożesz mi witać gości i kierować ich do namiotu, lada chwila powinni się zacząć schodzić.
Lily bez słowa protestu ruszyła za matką. Przez następne pół godziny stała przy furtce, ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy i witała weselnych gości.

Sama ceremonia zaślubin przebiegła szybko i sprawnie. Nie obeszło się oczywiście bez łez Petunii, która ze wzruszenia ledwo wyłkała swoje „tak”. Następnie wszyscy goście zjedli uroczystą kolację i zaczęły się tańce. Lily kazano tańczyć z różnymi wujkami i kuzynami, ale po pierwszych kilku piosenkach udało jej się od tego wymigać mówiąc, że bolą ją nogi i musi trochę odpocząć. Usiadła przy stole i dyskretnie spojrzała na zegarek. Niestety, ta noc zapowiadała się na wyjątkowo długą. Upiła łyk szampana z nadzieją, że alkohol poprawi jej trochę humor.
- Widzisz tego przystojniaka w okularach? Ciekawe kto to… - usłyszała rozmowę dwóch pozostałych druhen, siedzących razem z nią przy stoliku.
- Nie mam pojęcia, ale z miłą chęcią bym się za niego zabrała, jest boski!
Lily z grymasem wykrzywiła twarz  i dolała sobie więcej szampana. Słuchanie o przystojniakach w okularach od razu przypomniało jej o Jamesie Potterze, a przecież przez prawie całe wakacje udawało jej się o nim nie myśleć. Zwłaszcza o tym, jak zobaczyła go obok siebie w zwierciadle Ain Eingarp… Na myśl o tym dziewczyna szybko potrząsnęła głową i opróżniła kolejny kieliszek szampana.
- O mój Boże, on tu idzie! Widzisz ten jego cudowny uśmiech? Zaraz się rozpłynę… Czy moje włosy dobrze wyglądają? – zaczęła się ekscytować jedna z druhen. Lily tylko wywróciła oczami i po raz kolejny sięgnęła po butelkę z szampanem.
- Widzę, że lubisz popić Evans, od tej strony cię nie znałem – usłyszała głęboki, męski głos za swoimi plecami.
Nagle jej serce zaczęło bić jak szalone. Powoli się odwróciła i ujrzała Jamesa Pottera, w całej swej okazałości. Druhny miały rację, wyglądał niesamowicie przystojnie. Stał tuż obok niej w czarnych jeansach, białej koszuli i…
- Czy tyy masz sssnicze na krawacie, Potterrr? – zapytała Lily. Czuła, że język jej się lekko plącze. James zaśmiał się głośno.
- Przyszedłem niezaproszony na ślub twojej siostry, a ty tylko pytasz się o mój krawat? Serio, nie poznaję cię Evans!
- Na brodę Merlina, masz rację! Co ty tu do cholery robisz? – opamiętała się i jakby lekko otrzeźwiała Lily.
- Tańczę z tobą – odpowiedział chłopak wyciągając rękę w jej stronę. Nie wiadomo czy to z nudy, czy z nadmiaru alkoholu, ale Lily bez sprzeciwów podała mu rękę, ignorując motyle w brzuchu, kiedy poczuła jego dotyk na swojej skórze, a chwilę później wirowali już razem na parkiecie.
- Nie powinno cię tu być – wymamrotała po dłuższej chwili.
- Nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało. Poza tym przyznaj, że do tej pory wcale nie bawiłaś się za dobrze. Obserwowałem cię przez chwilę i mam wrażenie, że gdyby nie ja, wlałabyś w siebie zawartość wszystkich butelek z szampanem i zasnęła gdzieś pod stołem – powiedział James, po czym zakręcił nią i pewnie złapał w talii, powstrzymując ją tym samym od upadku. Musiała przyznać, że był świetnym tancerzem (czy było coś, w czym byłby kiepski?).
Lily oblała się rumieńcem. Chciała coś odpyskować, ale nie potrafiła, bo wiedziała, że chłopak ma rację. Przetańczyli jeszcze kilka piosenek. Lily raz po raz zerkała na krawat swojego partnera i szeroko się uśmiechała. Przypominał jej on o tym, że świat magii wciąż istnieje, a ona już niedługo do niego powróci. Nagle poczuła pilną potrzebę podzielenia się pewną wiadomością, którą przez całe wakacje zmuszona była utrzymywać w tajemnicy.
- Zostałam Prefektem Naczelnym! – wyrzuciła z siebie rozentuzjazmowana.
- Moje gratulacje! – odpowiedział chłopak unosząc ją lekko i robiąc obrót. – Czy to znaczy, że będziesz przymykać oczy na nasze żarty?
- Wręcz przeciwnie Potter! – zaśmiała się dziewczyna, po czym w dziecinny sposób wystawiła język.
Nagle Lily poczuła silne szarpnięcie za ramię, które oderwało ją od Jamesa i spowodowało, że prawie się wywróciła.
- Kto to jest?! Na pewno nie ma go na mojej liście gości! – wysyczała czerwona jak burak Petunia.
- Spokojnie Tuniu, to mój kolega ze szkoły, Po… ee… James – odpowiedziała Lily rozcierając bolące ramię.
- Z TEJ szkoły? Ma stąd zaraz zniknąć! Nie chcę więcej dziwadeł na moim weselu, wystarczysz mi ty!
- Kogo nazywasz dziwadłem, tego wielkiego pingwina z nadwagą? Faktycznie, normalni ludzie tak nie wyglądają – powiedział James, wskazując brodą na Vernona. Lily głośno wciągnęła powietrze.
- Jak śmiesz tak mówić o moim mężu! Wynoś się stąd, NATYCHMIAST! – wykrzyczała Petunia. Oczy wszystkich gości skierowane były na nią.
James już otwierał usta, żeby jej coś odpowiedzieć, ale Lily kopnęła go mocno w kostkę i bezgłośnie powiedziała: „zamknij się”.  Chłopak odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem zszedł z parkietu, kierując się w stronę wyjścia. Po chwili Lily pobiegła za nim.
- Co to miało znaczyć?! Wiesz, jakie będę mieć przez ciebie problemy?! – zaczęła krzyczeć, jak tylko wyszli z namiotu.
- Nie pozwolę nikomu ciebie obrażać! Nikomu, rozumiesz?! – opowiedział James zatrzymując się i odwracając w jej stronę. W jego oczach widać było złość.
- Ale to moja siostra! Czasem bywa denerwujące, ale to jej dzień ślubu! Mimo wszystko ją kocham i nie chcę psuć jej tego wyjątkowego czasu! Całe wakacje powstrzymywałam się od jakichkolwiek komentarzy, ale nagle zjawiłeś się ty i jak zwykle wszystko zepsułeś!
- Przepraszam, ale po prostu nie mogłem znieść tego, że nazywa cię dziwadłem. Niech sobie obraża mnie do woli, ale nikt nie ma prawa mówić źle o tobie, a już zwłaszcza twoja własna siostra.
- Ale rodzinie się wiele wybacza! Przecież wiem, że ona też mnie kocha, tylko ma do mnie wielki żal, więc nie chce się do tego przyznać! Ale ty tego nie zrozumiesz, w końcu jesteś rozpieszczonym jedynakiem…
- Mam Syriusza, mieszka ze mną i jest dla mnie jak brat. Ale przysięgam, że jakby tylko powiedział o tobie coś złego, to…
- Potter, przestań – przerwała mu Lily. – Myślę, że powinieneś już iść.
Chłopak przyglądał jej się chwilę. Dziewczyna była na niego bardzo zdenerwowana. Spuścił wzrok i ruszył w stronę ulicy. Chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Zrezygnowany wyciągnął przed siebie różdżkę. Po chwili przyjechał Błękitny Rycerz. James jeszcze raz spojrzał na stojącą z założonymi rękami Lily, wyglądającą wyjątkowo pięknie w sukience druhny, po czym wsiadł do pojazdu.

______________________________________________
Na początku chciałam bardzo, bardzo, BARDZO PRZEPROSIĆ za moją długą nieobecność. Nie będę się z niej tłumaczyć, bo to chyba nie ma sensu. Powróciłam z nowym rozdziałem i od teraz będę się starała pisać bardziej regularnie :) Mam nadzieję, że mój blog będzie miał jeszcze jakichś czytelników... :)