sobota, 11 maja 2013

8. Sekret Lunatyka

- Nie mogę uwierzyć, że to nasz ostatni rok w Hogwarcie… – powiedział wyraźnie zmartwiony Peter, tuż po tym, jak Dumbledore skończył swoją przemowę. 
- Ja też – odparł Remus. - Czuję się, jakbym dopiero wczoraj stał wśród pierwszoroczniaków i czekał na przydział do jednego z domów. Sam nie wiem kiedy minęło to siedem lat...
- Nie bądźcie tacy przygnębieni! – przerwał im Syriusz. – Spójrzcie na to z innej strony, został nam cały rok na to, żeby sprawić, że ta szkoła nigdy o nas nie zapomni! Ten rok przejdzie do historii, mogę wam to obiecać. Na początek impreza inauguracyjna w Pokoju Wspólnym – dodał z szelmowskim uśmiechem puszczając oczko do siedzącej w pobliżu blondynki.
- Nie mogę uwierzyć, że wciąż się do mnie nie odezwała! – powiedział niespodziewanie milczący do tej pory James. – W wakacje napisałem do niej pięć listów, ale na żaden nie odpisała. Chciałem ją złapać w pociągu, ale szybko uciekła do przedziału Prefektów, potem zajmowała się pierwszoroczniakami, więc znowu nie mieliśmy okazji porozmawiać, a teraz usiadła przy przeciwnym końcu stołu! A już myślałem, że powoli zaczyna się między nami układać… Na weselu tak dobrze nam się rozmawiało i tańczyło, Lily wyglądała na bardzo szczęśliwą, w jej oczach widać wręcz było iskierki radości, aż nagle pojawiła się ta zołza…
- Halo, ziemia do Rogacza! – uciszył go Syriusz - Nie poznaję cię, ja gadam o imprezie, a ty mi nagle wyskakujesz ze swoimi miłosnymi problemami? Z miotły spadłeś, czy co?
- Co? Impreza? Dobry pomysł! Wtedy na weselu Evans była trochę wstawiona, może jak teraz trochę się napije to znowu się rozluźni i uda mi się z nią pogadać. Powiem jej, że… -  James chciał powiedzieć coś jeszcze, ale żadne słowa nie wydostawały się z jego ust. Oderwał wzrok od Lily i spojrzał na siedzącego obok niego Syriusza. Chłopak trzymał w ręku różdżkę, a na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.
- Sorry stary, ale musiałem cię uciszyć. Pół lata słuchałem twojej paplaniny o Evans, więcej już tego nie zniosę!
- Poza tym, teraz masz świetną okazję, żeby poćwiczyć zaklęcia niewerbalne – dodał ucieszony Remus. James rzucił mu wściekłe spojrzenie, po czym cisnął w niego czekoladową babeczką. Chwilę później przy stole Gryfonów rozpętała się wielka bitwa na jedzenie, którą zakończyła dopiero interwencja profesor McGonagall.

Wieczorna impreza w Pokoju Wspólnym rozkręcała się na dobre. Huncwoci jak zwykle postarali się o jedzenie i napoje, z czego zwłaszcza to drugie bardzo szybko znikało ze stołu. Choć większość pierwszoroczniaków po dniu pełnym wrażeń poszła spać, to w pokoju i tak panował tłok. Najwięcej osób skupionych było wokół kanapy przy kominku, na której siedzieli Huncwoci i zabawiali rozmówców swoimi historiami. Syriusz i James tradycyjnie otoczeni byli sporą grupką dziewczyn. Black był wyraźnie w swoim żywiole i radośnie popisywał się przed upatrzoną wcześniej blondynką, za to siedzący obok niego Potter, wyjątkowo nie był aż tak rozmowny jak jego przyjaciel. Oczywiście również żartował i opowiadał anegdotki ze swojego życia, ale przy tym często lekko nieobecny, a momentami wręcz zaniepokojony rozglądał się po pokoju. Kiedy powoli dopijał trzecią szklankę ognistej whiskey, w końcu wypatrzył wśród tłumu rudą głowę. Serce od razu zabiło mu szybciej, więc przeprosił swoje rozmówczynie i momentalnie znalazł się u boku Lily.
- Na miłość boską, co tu się dzieje?! – krzyknęła zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Nic, tylko impreza – odparł James wykonując niedbały gest ręką. – Szukałem ciebie, bo chciałem porozmawiać. Napisałem do ciebie listy, ale…
- Przecież widzę, że impreza! Ma się natychmiast skończyć! Ledwo co wróciłam z zebrania dla prefektów, na którym tłumaczyłam innym jak mają panować nad porządkiem w swoich domach, a tu taka „niespodzianka”! – warknęła czerwona ze złości Lily. James nie rozumiał co w nią wstąpiło. Kiedyś nie reagowała tak ostro na imprezy, choć była już prefektem, z tym, że nie naczelnym. Dziewczyna wyjęła różdżkę i kilkoma jej ruchami wyłączyła muzykę oraz pozbyła się jedzenia i napojów.
- Koniec imprezy! Wszyscy spać! Natychmiast! – wykrzyczała. Gryfoni zaczęli wydawać z siebie pomruki niezadowolenia i niechętnie kierowali się w stronę schodów prowadzących do dormitoriów.
- Wyluzuj Lily! – próbował interweniować Syriusz. – Masz, napij się piwa kremowego. Podobno na weselu alkohol miał na ciebie dobry wpływ.
- Zamknij się Black i marsz do dormitorium! Mogę przymknąć oko na imprezy w weekend, ale przecież jutro rano zaczynają się zajęcia! Jesteście niepoważni!
Chłopak mruknął coś pod nosem, po czym objął ramieniem siedzącą obok niego blondynkę i powiedział jej coś na ucho. Dziewczyna się zarumieniła i zaczęła chichotać. Razem wstali z kanapy i objęci ruszyli w stronę schodów. Po kilku minutach w Pokoju Wspólnym zostali tylko Lily i James.
- Na co czekasz Potter, idź do dormitorium!
- Poczekaj, porozmawiajmy choć przez chwilę – powiedział chłopak, próbując złapać Lily za rękę. Dziewczyna mu jednak na to nie pozwoliła.
- Nie mamy o czym. Skoro ty tu zostajesz, to ja idę – odparła.
- Chciałem cię przeprosić! Jest mi bardzo przykro z powodu tego, co stało się na weselu. Przepraszam cię. Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ile razy mam to jeszcze powtórzyć, żebyś mi w końcu wybaczyła?
- Wiem, że jest ci przykro, ale co z tego, że ci wybaczę, skoro to i tak cię niczego nie nauczy i dalej będziesz się zachowywał dokładnie tak samo? Daj mi spokój, proszę – powiedziała odwracając się na pięcie i szybkim krokiem idąc w stronę schodów, prowadzących do dormitorium. James jeszcze przez dłuższą chwilę stał i wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stała rudowłosa piękność.

Lily była wściekła. Była zła na siebie za to, że nie potrafiła się gniewać na Pottera, choć bardzo tego chciała. Tak naprawdę, to była mu wdzięczna. Postawił się Petunii, zrobił coś, na co ona nie miała odwagi. Oczywiście potem czekały ją nieprzyjemności, lecz wcale nie większe niż te, które przeżywała przez całe lato. Koniec końców Lily przestała obchodzić się z Petunią jak z jajkiem, zaczęła używać w domu czarów i otwarcie opowiadać o Hogwarcie. Poczuła się tak, jakby ktoś zdjął z niej olbrzymi ciężar. Dzięki temu, reszta wakacji była dla niej o wiele przyjemniejsza.
Chciała być zła na Jamesa. Chciała móc podrzeć i wyrzucić do kosza wszystkie listy, które od niego dostała. Chciała, tak jak kiedyś, uważać go za dupka. Chciała nie myśleć o nim każdego dnia. Chciała, żeby jej serce nie przyspieszało na widok jego uśmiechu… Ale tak nie było. Dlatego postanowiła go unikać.

~*~

Dochodziła już północ, a Lily wciąż nie skończyła swojego referatu na transmutację. Tego dnia obowiązki Prefekta Naczelnego zajęły jej sporo czasu, przez co naukę musiała odłożyć na późny wieczór. Okazało się mianowicie, że spora grupka Ślizgonów postanowiła potajemnie dokształcać się z zakresu czarnej magii. Zapewne nie udało by jej się tego odkryć, gdyby nie pewien trzecioroczniak, który bardzo głośno popisywał się przed resztą kolegów, że przyjęli go do tajnego Stowarzyszenia Czarnoksiężników. Jak tylko Lily to usłyszała, to od razu zawlokła go do wicedyrektorki, gdzie chłopak wyśpiewał wszystko na temat stowarzyszenia i jego członków. Prawie cały dzień zajęło Lily i drugiemu Prefektowi Naczelnemu, Danielowi Smithowi, wyłapywanie wszystkich jego członków i odprowadzanie ich do McGonagall, w celu wymierzenia kary. Mimo to, profesor nie zwolniła jej z obowiązku napisania referatu. Tak, ten dzień z pewnością nie należał do najlżejszych.
Dziewczyna postanowiła zrobić sobie chwilę przerwy. Zaparzyła sobie kubek herbaty, po czym usiadła z nim na parapecie i zaczęła wpatrywać się w widok za oknem. Tej nocy była pełnia, więc doskonale widziała szkolne błonia, jezioro, fragment Zakazanego Lasu, a nawet chatkę Hagrida, w oknach której świeciło się słabe światło. Powoli dopijała herbatę i już miała wracać do pisania wypracowania, kiedy nagle ujrzała sylwetki czterech osób biegnących po trawie – trzy wysokie i szczupłe i jedną trochę mniejszą i bardziej zaokrągloną, które kierowały się w stronę Bijącej Wierzby. Niemal od razu domyśliła się, kto to był. Zastanawiało ją jedynie, jak udało im się przejść przez Pokój Wspólny, skoro ona cały czas w nim siedziała. Niewiele myśląc upewniła się, że jej różdżka znajduje się w kieszeni szaty, opuściła Pokój Wspólny i biegiem ruszyła w stronę wyjścia na błonia. Jako Prefekt Naczelny mogła swobodnie biegać nocą po szkole, bez obawy, że dostanie szlaban, ale mimo to starała się zachować w miarę cicho, bo nie chciała spotkać na swojej drodze Filcha, ani jego upiornej kotki.
Kiedy już była na zewnątrz, zatrzymała się na chwilę i rozejrzała dookoła. Nigdzie nie widziała Huncwotów. Pewnym krokiem zaczęła iść w stronę wierzby pewna, że ukrywają się gdzieś za nią. Zastanawiało ją, co tym razem chłopcy wymyślili i cieszyła się, że uda jej się nakryć ich na gorącym uczynku. Tyle razy nadużywali jej cierpliwości, a teraz miała okazję się na nich odegrać. Jeżeli szykują coś dużego, to może dostaną szlaban na wszystkie popołudnia i weekendy, a jej łatwiej będzie unikać Pottera…
Nagle Lily usłyszała za sobą szybkie kroki. Obróciła się, ale nic nie zobaczyła, więc postanowiła kontynuować swoją wędrówkę w stronę wierzby. Chwilę później znowu usłyszała kroki, tym razem gdzieś po swojej prawej stronie, ale kiedy odwróciła głowę, ponownie nic nie ujrzała. Serce dziewczyny zaczęło bić szybciej, a ona sama poczuła ogarniający ją strach. A co jeżeli to nie byli Huncwoci, tylko Śmierciożercy? Lily kurczowo złapała za znajdującą się w jej kieszeni różdżkę. Doskonale wiedziała, że było ich sporo wśród Ślizgonów z siódmego roku, a ona, jako mugolaczka, była przez nich wyjątkowo znienawidzoną osobą. Jeżeli by ich teraz spotkała, to z pewnością nie skończyło by się to dla niej zbyt dobrze. Nawet przyłapanie Huncwotów na gorącym uczynku nie było tego warte. Jeszcze raz uważnie rozejrzała się dookoła, po czym zawróciła i szybkim krokiem zaczęła się kierować w stronę wejścia do zamku. Wydawało jej się, że usłyszała coś, jakby szczekanie psa, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi. Chciała jedynie znaleźć się już w bezpiecznym wnętrzu szkoły. Nie wiedziała co ją podkusiło do nocnych spacerów. Nagle usłyszała za sobą głośne sapanie. Z sercem walącym niczym młot zerknęła przez swoje ramię i stanęła jak wryta. Przed nią stał ogromny, wściekły, zapluty wilkołak.
Całe życie przeleciało jej przed oczami. Była pewna, że zaraz umrze. Jej nogi odmawiały posłuszeństwa, ręka z różdżką nie chciała się podnieść, a usta nie były w stanie wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. To był jej koniec.
Wtem, niewiadomo skąd, zjawił się ogromny, czarny pies i rzucił się na wilkołaka sprawiając, że ten zachwiał się i cofnął o kilka kroków. Chwilę później na jego głowę wdrapał się wyjątkowo duży szczur, którego wilkołak usilnie starał się z niej zrzucić. Lily wciąż była w takim szoku, że nie była w stanie się ruszyć. Nagle poczuła ukłucie w plecy i kątem oka ujrzała przy swoich żebrach poroże jelenia. Zwierzę zaczęło ją popychać w stronę wejścia do szkoły, a ona posłusznie się temu poddawała. Była już tuż przy drzwiach, zaraz będzie bezpieczna… Choć wydawało jej się to trochę głupie, to przed wejściem szybko odwróciła się, żeby w jakiś sposób okazać jeleniowi swoją wdzięczność. Wtem doznała kolejnego szoku i prawie zemdlała, kiedy na jej oczach zwierzę przemieniło się w Jamesa Pottera.
- Cholera jasna, Evans, co ty tu robisz?! – wykrzyczał wściekły.
Lily po raz pierwszy widziała go w takim stanie. Z jego oczu wręcz strzelały pioruny. Był cały brudny, a z kilku miejsc na jego twarzy sączyła się krew. Wciąż nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. James otworzył drzwi i wepchnął dziewczynę do zamku, sam wchodząc za nią i pospiesznie zatrzaskując drzwi. Wyjął z kieszeni jakąś mapę, stuknął w nią różdżką mamrocząc coś pod nosem, po czym złapał wciąż osłupiałą dziewczynę za rękę i zaczął ciągnąć ją przez korytarz. Chwilę później byli już w Pokoju Wspólnym.
- Co ci odbiło, żeby chodzić samotnie nocą po błoniach?! – wysyczał James upewniając się, że w pokoju nie ma nikogo więcej.
- Mogłabym spytać ciebie o to samo – Lily w końcu udało się zapanować nad głosem.
- Pomagam przyjacielowi w ciężkich dla niego chwilach – odparł James nieco spokojniej. Lily po raz kolejny tej nocy osłupiała.
- To Remus, prawda? On jest… wilkołakiem? – wykrztusiła po dłuższej chwili. Nagle w jej głowie wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Jego comiesięczne choroby, pobyty w Skrzydle Szpitalnym, wymęczenie… Severus już dawno to podejrzewał, ale ona mu nie wierzyła. Jak widać niesłusznie…
- Tak. Został pogryziony w dzieciństwie. Opanowanie animagii zajęło nam sporo czasu, ale było warto. Wcześniej musiał się sam ze wszystkim zmagać, a teraz my możemy być przy nim, wpierać go. I przy okazji ratować takie lekkomyślne osoby jak ty, czy Smarkerus.
No tak, Lily wiedziała, że Severus ma wobec Jamesa ogromny dług wdzięczności. Jemu też musiał uratować kiedyś życie… Okazuje się, że nawet wtedy nie był aż takim dupkiem, za jakiego go uważała. Nagle dziewczyna rzuciła się zaskoczonemu Potterowi na szyję.
- Dziękuję – wyszeptała ze łzami w oczach. – I tak.
- Co tak? – zaciekawił się James, kiedy już go puściła.
- Odpowiem tak, na twoje następne pytanie.
Twarz chłopaka zmieniła się nie do poznania, kiedy pojawił się na niej ogromny od ucha do ucha uśmiech, a w oczach zapłonęły iskierki.
- Umówisz się ze mną Evans? – zapytał wpatrując się w nią jak w obrazek.
- Tak – odpowiedziała cicho dziewczyna odwracając wzrok, a jej policzki oblał szkarłatny rumieniec.
____________________________________________
Zgodnie z obietnicą po 3 tygodniach publikuję kolejny rozdział :)
Szczerze, to nie jestem z niego zbyt zadowolona... Mam nadzieję, że chociaż Wam się spodoba :)
Ja sama już nie mogę się doczekać pisania kolejnego rozdziału ^^