środa, 26 grudnia 2012

4. Czwarty rok


- Nie mów, że wolisz siedzieć w bibliotece z tym Ślizgonem, niż iść na mecz quidditcha! – grzmiała Alice. Zwykle jako jedna z jedynych osób tolerowała przyjaźń Lily z przedstawicielem wrogiego domu, ale fakt, że ma zamiar opuścić jej pierwszy mecz nieźle ją zdenerwował.
- Alice, dobrze wiesz, że nie lubię i nigdy nie lubiłam tego sportu – odpowiedziała dziewczyna najspokojniej jak tylko potrafiła. Miała nadzieję, że jej spokój wpłynie na przyjaciółkę pozytywnie, ale przeliczyła się.
- Lubisz, nie lubisz, nic mnie to nie obchodzi! Nawet nie wiesz jak się natrudziłam, żeby dostać się do drużyny! Masz przyjść i mi kibicować albo rzucę na ciebie urok tak straszny, że nie pomogą ci nawet w szpitalu św. Munga! – wymawiając ostatnie słowa zbliżyła swoją twarz do twarzy Lily, opluwając ją kawałkami placka dyniowego. Ruda wytarła twarz serwetką i spojrzała w niebieskie oczy przyjaciółki. Coś w nich sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. Alice pochodziła z bogatej rodziny i była niesamowicie rozpieszczona. Zawsze musiała postawić na swoim. Lily dobrze wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Westchnęła i zgodziła się przyjść.
- No, grzeczna dziewczynka – powiedziała Alice głaszcząc ją po włosach. – Wiesz, naprawdę zależy mi na pokazaniu się na tym meczu z jak najlepszej strony. Jest pewna osoba, której od dawna staram się zaimponować, ale on zdaje się w ogóle nie zwracać na mnie uwagi… - dodała trochę ciszej, patrząc rozmarzonym wzrokiem na Franka Longbottoma.
Lily uśmiechnęła się pod nosem, gdyż już od pewnego czasu wyczuwała między nimi chemię. Miała jednak wrażenie, że chłopak jest zbyt nieśmiały, żeby zagadać do tak energicznej i przebojowej osoby jak Alice, nawet jeżeli ta wysyła mu jednoznaczne sygnały. Frank był wysokim, na swój sposób całkiem przystojnym, aczkolwiek trochę „misiowatym” brunetem z piątego roku. Był spokojny, rozważny, opanowany i dobrze się uczył. Po cichu Lily liczyła na to, że uda mu się okiełznać przebojową Alice, oczywiście jeżeli zostaną parą.
- Dziewczyno, zrób sama ten pierwszy krok i zagadaj do niego! Widzę jak na ciebie patrzy i wydaje mi się, że też mu się podobasz.
- A co jeżeli tak nie jest? Co jeżeli uzna mnie za głupią smarkulę? Nie wiem jak ja to przeżyję… - wymamrotała zawieszając na chwilę głos. – A może… Lily, może porozmawiasz z nim i spróbujesz się dowiedzieć, czy jest mną zainteresowany? Jeżeli wyczujesz, że nie, to mi powiesz, a ja nie będę robić z siebie idiotki…
- Mam robić za swatkę? – zapytała lekko rozbawiona. Alice była jednak zupełnie poważna. Z wyczekiwaniem wpatrywała się w nią swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Dziewczyna była drobną blondynką o oryginalnej urodzie. Ze swoimi dużymi oczami i lekko zadartym noskiem przypominała trochę małego chochlika. Nie była przykładem klasycznej piękności, ale z pewnością nie można było powiedzieć, że jest brzydka. – No dobrze, mogę z nim porozmawiać.
- Kochana jesteś – wykrzyknęła Alice przyciągając ją do siebie i całując w policzek. – Kiedyś ci się odwdzięczę, obiecuję!
- Dzięki, ale chyba nie będziesz musiała – odpowiedziała patrząc w stronę stolika Ślizgonów. Severus podchwycił jej wzrok i uśmiechnął się. Lily odwzajemniła uśmiech i za pomocą gestów oraz ruchu ust wyjaśniła, że nie może iść się z nim do biblioteki się uczyć. Chłopak zrobił smutną minę, po czym wrócił do rozmowy ze swoimi kolegami.
Rozmyślając wpatrywała się w niego jeszcze przez krótką chwilę. Urodą to on nie grzeszył, ale w końcu nie tylko wygląd się liczy. Severus był jej najlepszym przyjacielem i osobą na której zawsze mogła polegać. Wiedziała, że bardzo mu się podoba i czasem zastanawiała się, jakby to było, gdyby byli razem. Z jednej strony ta myśl ją przerażała, ale z drugiej była z nią w pewnym sensie pogodzona. Znali się od dziecka, dobrze rozumieli i dogadywali, a miłość? Coś takiego nie istnieje…
O szesnastej Lily siedziała z resztą Gryfonów na trybunach. Po jej jednej stronie siedział Peter Pettigrew i wcinał jakieś kanapki, okropnie przy tym krusząc, a po drugiej, ku jej radości, usiadł Frank Longbottom. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale ubiegł ją głos profesor McGonagall.
- Witam wszystkich na pierwszym w tym roku meczu quidditcha! Dzisiaj zmierzy się ze sobą Gryffindor i Ravenclaw! Oddaję głos naszemu komentatorowi, Gabrielowi Abbotowi. Do boju Gryfoni! – wyrwało jej się na sam koniec, więc szybko zakryła usta ręką.
Następnie na boisko wlecieli przedstawiciele obu drużyn. Największe owacje i piski wywołali oczywiście Syriusz Black i James Potter, na co Lily zareagowała tylko parsknięciem. Obserwowała reakcję Franka, kiedy na boisko wleciała Alice i tylko utwierdziła się w przekonaniu, że dziewczyna mu się podoba. Kapitanowie obu drużyn podali sobie ręce i zaczął się mecz.
Lily była na meczu quidditcha po raz drugi w życiu. Pierwszy raz poszła z ciekawości na pierwszym roku, ale wcale jej się nie spodobało, więc postanowiła więcej nie tracić czasu na oglądanie tego dziwnego sportu. Być może było to spowodowane nieznajomością reguł, bo tym razem, po praniu mózgu jakie zafundowała jej Alice, całkiem jej się podobało. Krzyczała i kibicowała swojej drużynie razem z resztą Gryfonów. Najbardziej była zadowolona, kiedy i jej przyjaciółce udawało się zdobyć jakieś punkty.
- Alice chyba całkiem nieźle sobie radzi jako ścigająca – postanowiła w końcu zagadać do Franka Longbottoma.
- Taak, jest niesamowita – odpowiedział rozmarzony. – To znaczy, radzi sobie niesamowicie dobrze jak na pierwszy mecz – dodał szybko poważniejąc. Lily jednak dobrze wiedziała co znaczyło to przejęzyczenie. Postanowiła iść za ciosem i pociągnąć ten temat.
- Wiem, że będzie jej bardzo miło, jeżeli powiesz jej to po meczu – oznajmiła znacząco.
Frank odwrócił głowę w jej stronę i wpatrywał się w nią przez chwilę. W jego oczach widziała iskierkę nadziei. Lily uśmiechnęła się szeroko i lekko skinęła głową. Chłopak nieśmiało odwzajemnił uśmiech i zamyślony wrócił do oglądania gry.
Gryfoni mieli wyraźną przewagę i cały czas prowadzili. W pewnym momencie James Potter z niesamowitą prędkością zaczął lecieć w kierunku loży Gryffindoru. Lily była pewna, że jak zwykle się popisuje, ale wtedy każdy po kolei zaczął wskazywać palcem w ten sam punkt. Po chwili i ona ujrzała błysk znicza. Razem ze wszystkimi wstała i zaczęła krzyczeć. Kiedy James już prawie złapał znicza, w jego stronę powędrował tłuczek. Lily wstrzymała oddech, kiedy chłopak przyjął cios na kolano i mocno zagryzła zęby, kiedy usłyszała trzask łamanej kości. Mimo tego, chłopak pokonał dzielącą go od znicza odległość i  złapał go, wywołując burzę okrzyków i aplauzu. Rozległ się gwizdek, a mecz zakończył się wynikiem 260 do 70 dla Gryffindoru.
Lily krzycząc i śpiewając podążyła za resztą Gryfonów w stronę Pokoju Wspólnego. Dopiero zauważyła, że na jej szyi nie wiadomo skąd wziął się czerwono-złoty szalik, a na jej głowie czapka z lwem. Kiedy razem z resztą przekroczyła dziurę za portretem Grubej Damy, zauważyła, że wszędzie stoją butelki piwa karmelowego, ognistej whiskey i dużo jedzenia. Pomimo sprzeciwu, ktoś wcisnął jej butelkę piwa i wraz z innymi wypiła toast za zwycięstwo Gryffindoru. W pewnym momencie zauważyła rozpromienioną Alice. Lekko chwiejnym krokiem ruszyła w jej stronę, żeby pogratulować jej udanego meczu, ale zanim zdążyła to zrobić, dziewczyna złapała ją mocno za ramiona i przycisnęła do ściany obok dziury w portrecie.
- Nigdy nie uwierzysz co się stało! – wykrzyknęła rozentuzjazmowana. – Frank powiedział mi, że świetnie sobie poradziłam na boisku, chwilę pogadaliśmy, po czym zaprosił mnie na randkę!
- Alice, tak się cieszę! – krzyknęła Lily rzucając jej się na szyję.
- Powiedz szczerze, maczałaś w tym palce?
- Tak!  Jestem świetną swatką! – wykrzyknęła dość głośno. W tym momencie w wejściu tuż obok nich pojawił się wsparty o kule James Potter, wywołując niesamowity entuzjazm i zamieszanie. Chłopak spojrzał na Lily z rozbawieniem, po czym ruszył w stronę wiwatującego na jego cześć tłumu.
Lily, ku swojemu zdziwieniu, całkiem dobrze się bawiła. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie postanowiła iść wcześnie spać, żeby móc od rana zabrać się za naukę. Kiedy podążała w stronę dormitorium, tuż obok niej zmaterializował się James Potter.
- Hej Evans, słyszałem, że jesteś świetną swatką – powiedział z krzywym uśmieszkiem.
- Ty chyba nie potrzebujesz swatek Potter – odpowiedziała zła, że traci cenne minuty snu.
- Właściwie to mogłabyś coś dla mnie zrobić. Umów mnie z tą szatynką z twojego pokoju.
- Z „tą szatynką”? Wiesz chociaż jak ma na imię?
- Ee… Dorcas? – próbował zgadnąć lekko zmieszany chłopak.
- Dorcas? Skąd ci to przyszło do głowy! Ma na imię Vanessa. To nawet nie jest zbliżone do Dorcas!
- Wszystkie mają na imię Dorcas.  Albo Annie – odparł James obojętnie wzruszając ramionami. – No dalej, nie możesz odmówić bohaterowi dzisiejszego meczu – dodał unosząc lekko kule. Dziewczyna westchnęła i przewróciła oczami.
- Dobrze spróbuję cię z nią umówić.
- Ej, Evans a może to ty się ze mną umówisz – zapytał rozbawiony. Lily wiedziała, że się z nią drażni, ale i tak ją to zirytowało.
- Nie Potter, nie umówię się z tobą – odparła najspokojniej jak potrafiła. – Ale zobaczę, co da się zrobić w sprawie Vanessy – dodała, po czym zaczęła się wdrapywać po schodach do dormitorium.
_____________________________
Tym razem mniej Lily&James, ale mam nadzieję, że taka mała odmiana Wam się spodobała )
Od poprzedniego wpisu minęło już trochę czasu, za co najmocniej przepraszam. Nadmiar nauki i innych obowiązków skutecznie utrudniają mi regularne zajmowanie się blogiem:(
Przepraszam też za zaległości w komentowaniu Waszych blogów- czytam je na bieżąco, jednak zazwyczaj nie mam czasu, żeby zalogować się na konto na bloggerze i skomentować wpis...
A na sam koniec chciałam życzyć wszystkim udanego Sylwestra i wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!!

niedziela, 25 listopada 2012

3. Trzeci rok

Lily siedziała nad jeziorem i rozmyślała.
Jej trzeci rok nauki w Hogwarcie powoli dobiegał końca, a ona wciąż nie czuła się w nim zupełnie swobodnie. Świat magii skrywał tak wiele tajemnic, których nie dane było jej poznać. Nie wychowała się w czarodziejskiej rodzinie, nie miała z magią do czynienia od urodzenia, tak jak większość uczniów. Ona do wszystkiego musiała dojść sama. Dlatego wiecznie czuła, że musi coś udowodnić. Co prawda wiele razy powtarzano jej, że pochodzenie nie ma żadnego znaczenia, jednak dziewczyna coraz częściej słyszała, jak za plecami nazywają ją „szlamą”. Odczuwała z tego powodu wielki żal, smutek i rozgoryczenie. Najczęściej wypełniała tę pustkę nauką. Była to dla niej pewna odskocznia od rzeczywistości, poza tym dzięki temu miała wrażenie, że dobrze wykorzystuje szansę jaką dał jej los. Wierzyła też, że tytuł najlepszej uczennicy sprawi, że ludzi zaczną ją odbierać nie jako osobę z mugolskiej rodziny, a jako zdolną i pracowitą czarownicę. Jednak często czuła, że spędzając całe dnie w bibliotece wiele traci. Podczas gdy większość uczniów korzysta z pięknej pogody, biega po błoniach i dobrze się bawi w towarzystwie przyjaciół, ona większość czasu spędza sama, siedząc pochylona nad książką w zakurzonej bibliotece. Teraz, nad jeziorem, również była sama, a w rękach trzymała podręcznik.
Jej jedynym przyjacielem był Severus Snape, jednak on coraz więcej czasu spędzał ze Ślizgonami i czasem miała wręcz wrażenie, że się jej wstydzi. Kiedy rozmawiała z nim na ten temat, oczywiście wszystkiemu zaprzeczał i zapewniał, że wciąż jest tym samym chłopcem, którego poznała kiedyś na placu zabaw. Czasem Lily tak bardzo chciała wrócić do czasów beztroskiego dzieciństwa… Nie była wtedy pokłócona ze swoją jedyną siostrą, Petunią, w mugolskiej szkole miała wielu przyjaciół, nie musiała niczego nikomu udowadniać… Oczywiście bardzo ucieszył ją list z Hogwartu, a myśl o tym, że jest częścią tego niesamowitego świata napawała ją dumą. Tak bardzo chciałaby znów poczuć ten entuzjazm co wtedy, gdy płynęła łódką w stronę Hogwartu…
Lily poczuła, że po jej policzku spływa łza. Szybko ją otarła, jednak niewiele to dało, bo z drugiego oka wypłynęła kolejna i zanim się obejrzała płakała jak dziecko.
W pewnym momencie kątem oka zauważyła nieopodal czwórkę Gryfonów. Byli oni ostatnimi osobami, które chciałaby w tej chwili spotkać. Nie w takim stanie. Na pewno zaraz zaczęliby z niej żartować, co tylko pogorszyło by jej humor. Lily zaczęła się nerwowo rozglądać, szukając jakiejś kryjówki. Niestety, dookoła niej była tylko trawa i jezioro. Kiedy już całkiem poważnie rozważała zanurkowanie w wodzie, chłopcy zauważyli ją, pomachali i zaczęli iść w jej stronę. Lily odmachała im i szybko otarła łzy.
Na samym przedzie szedł szkolny przystojniak, Syriusz Black. Lily w pewnym sensie go nawet lubiła. Był zabawny, bystry i dowcipny, jednak czasem przesadzał ze swoimi kawałami. Za pewne nie chciał nikogo krzywdzić, ale często to robił. Poza tym czasem był bardzo dziecinny i chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie to potrafi być wkurzające. Ale większość ludzi, zwłaszcza dziewczyn, i tak go uwielbiała. Zapewne spory wpływ miał na to jego wygląd. Chłopak był bardzo wysoki, dobrze zbudowany, no i przystojny. Miał dłuższe, ciemne włosy, czarne oczy i uśmiech, na widok którego nawet Lily miękło serce. Czasem było jej go wręcz żal. Było jej żal każdego, kto uważał Jamesa Pottera za swojego przyjaciela, ale współczuła mu też dlatego, że nie potrafi wykorzystać swojej inteligencji do niczego poza uprzykrzaniem życia innym, zwłaszcza Ślizgonom.
Zaraz za Syriuszem, niczym cień, szedł Peter Pettigrew. Był to niski, pulchny chłopak, o nieciekawym wyglądzie. Lily niezbyt za nim przepadała. Miała wrażenie, że jest jakiś dziwny, a poza tym po prostu głupi. Nie potrafił nauczyć się najprostszych zaklęć, ani uwarzyć jakikolwiek eliksir, nawet z książką w ręku. Kiedyś zamiast skóry węża dodał maź ślimaka, bo stwierdził, że jedno i drugie jest obślizgłe. Jak łatwo się domyślić, nie skończyło się to zbyt dobrze. Lily miała wrażenie, że gdyby nie jego kumple, to chłopak wciąż byłby na pierwszym roku. Jego przyjaciele byli bardzo sprytni i inteligentni, nawet Lily musiała to przyznać, ale Peter był ich totalnym przeciwieństwem. Był powolny, otępiały i niezdarny. Chyba każdy uczeń i nauczyciel w szkole wiedział, że bez reszty Huncwotów nie przeżyłby jednego dnia. Poza tym miał osobowość małego dziecka. Lily z pewnością by uwierzyła, gdyby ktoś jej powiedział, że Peter płacze na rozpoczęcie każdego semestru, bo tęskni za mamusią.
Obok nich szedł Remus Lupin, ulubieniec Lily. Był zupełnie inny od reszty Huncwotów. Chociaż najwyraźniej miał problemy z asertywnością i nie potrafił postawić się swoim przyjaciołom, to potrafił rozróżnić dobro od zła i często zdarzało się, że przepraszał za zachowanie przyjaciół i naprawiał wyrządzone przez nich krzywdy. Można z nim było normalnie porozmawiać nie bojąc się, że zaraz wywinie jakiś numer. Kiedy ją widział, to nie krzyczał: „Hej, Evans, włosy ci się palą!”. On zachowywał się bardziej po ludzku. Poza tym starał się, żeby mieć dobre wyniki w nauce. Nie raz siedzieli razem w bibliotece i się uczyli. Tylko czasem dziewczyna miała wrażenie, że chłopak jest przygnębiony i nieobecny. Podejrzewała, że miało to coś wspólnego z jego chorobą. Remus często lądował w Skrzydle Szpitalnym, a kiedy z niego wracał, był blady i wymęczony. Lily miała ochotę zapytać się co mu jest, ale jakoś nigdy nie miała na to odwagi.
No i w końcu czwórkę zamykał wspaniały James Potter, którego Lily szczerze nienawidziła. Był on jedyną osobą w całej szkole, której towarzystwa dziewczyna po prostu nie mogła znieść. Czasem Lily była wręcz pewna, że nawet dementorzy nie są choćby w połowie tak okropni jak Potter. Był strasznie nadęty, arogancki i zadufany w sobie, a od kiedy dostał się do drużyny Quiddticha, stał się po prostu nie do zniesienia! Podobnie jak Syriusz, był uważany za przystojniaka, co jeszcze bardziej podbudowywało jego ego. Dziewczyny dosłownie mdlały na ich widok, czego chłopcy nie omieszkiwali się wykorzystywać. Potter zachowywał się, jakby rządził całą szkołą. Uważał, że może karać Ślizgonów, gdy tylko na to zasługują, czyli za każdym razem, kiedy stają mu na drodze. Jego ulubionym obiektem żartów i drwin był Severus Snape, co jeszcze bardziej denerwowało Lily. Wiele razy kazała Huncwotom zostawić go w spokoju, jednak oni jej nie słuchali. Uporczywie uprzykrzali życie jej przyjaciela, a ona nic nie mogła na to poradzić. Kolejną rzeczą, która denerwowała Lily było to, że James i Syriusz nigdy nie odrabiali lekcji, tylko zwykle skrobali coś na świstkach pergaminu tuż przed dzwonkiem i jakimś cudem zdobywali za to maksymalną ilość punktów. Podczas gdy ona musiała spędzać każdą wolną chwilę na nauce, tamta dwójka wiecznie rozrabiała, a i tak mieli dobre oceny.
Chłopcy podeszli i usiedli obok niej.
- A ty nie w bibliotece? – zapytał Syriusz z uśmieszkiem na twarzy.
- Jak widać nie – odpowiedziała Lily pospiesznie chowając książkę do torby.
- Płakałaś? – zapytał lekko zadziwiony James.
- Co? Nie, oczywiście, że nie, po prostu… mam uczulenie na pyłki – odpowiedziała szybko. Chłopak lekko skinął głową.
- Widać, że coś jest z tobą nie tak – powiedział Remus z troską. – Na pewno nie chcesz o tym pogadać?
- Nic mi nie jest – odpowiedziała Lily łamiącym się głosem. Jego zainteresowanie jej osobą tak ją wzruszyła, że po policzku zaczęła jej płynąć kolejna łza. Tak bardzo nie chciała się rozpłakać!
- Hej, Evans, tylko nam się tutaj nie rozklejaj! – powiedział James klepiąc ją po plecach. – Wiesz co najlepiej poprawia humor? Mała przejażdżka na miotle! Accio Nimbus 1500!
Po chwili w ręku chłopaka znalazła się miotła.
- To co, chcesz się przelecieć? – zapytał James wyciągając do niej rękę.
- Z tobą? Zapomnij!
- Daj spokój Evans, przecież jesteśmy przyjaciółmi.
- Byliśmy przyjaciółmi przez jakieś 15 minut. Potem wrobiłeś mnie w obrzucenie korytarza łajnobombami! – krzyknęła Lily. James uśmiechnął się pod nosem.
- Taak, pamiętam to… Niezły numer ci wywinąłem – mruknął dumny z siebie.
Zdenerwowana Lily złapała swoją torbę i bez słowa ruszyła szybkim krokiem w stronę zamku. Po chwili jednak poczuła szarpnięcie, a jej nogi oderwały się od ziemi...
- Puść mnie Potter! – zaczęła krzyczeć.
- Na pewno tego chcesz? – zapytał chłopak, kiedy byli już sporo stóp nad ziemią. Poluźnił lekko swój uścisk, tak, że zsunęła się parę centymetrów, po czym bardzo szybko i mocno ją znowu złapał.
- Nie! Chcę, żebyś natychmiast postawił mnie na ziemi! – wykrzyknęła jednocześnie wdrapując się na miotłę i łapiąc Jamesa w pasie.
- Bo co? – zapytał chłopak. Lily mogła się założyć, że na jego twarzy malował się właśnie jego krzywy uśmieszek.
- Bo zrzucę cię z miotły – odpowiedziała po chwili namysłu.
- Serio? Możesz próbować – powiedział wyraźnie rozbawiony James. Lily ostrożnie puściła jedną ręką uścisk i walnęła  go w plecy. Spowodowało to jednak tylko tyle, że sama się zachwiała i prawie spadła z miotły, więc szybko jeszcze mocniej się do niego przykleiła.
- No dobra, nie zrzucę się z miotły – odparła zawiedziona.
- To przestań ze mną walczyć, tylko poczuj wiatr we włosach, rozluźnij i rozejrzyj się! Czyż ten widok nie jest wspaniały? – zapytał zwalniając.  Lily powoli odkleiła głowę od jego pleców, nie rozluźniając uścisku w pasie. Chłopak miał rację, widok z góry był niesamowity. Widać było cały zamek, błonia, boisko do quidditcha i Zakazany Las. A ludzie wyglądali zupełnie jak mrówki!
- I jak? – zapytał po chwili chłopak.
- To niesamowite – odparła cicho Lily.
- Mam nadzieję, że nieco poprawiłem ci humor. W takim razie możemy wracać – powiedział James powoli lecąc w dół. – Mamy dzisiaj niesamowicie ciepły dzień, nie sądzisz?
- To fakt.
- W takim razie przyda ci się nieco ochłody – krzyknął James przyspieszając. Chwilę potem szarpnął miotłą, a Lily wylądowała w jeziorze.
- Zabiję cię Potter! – wykrzyknęła celując w jego stronę pięścią. Pod nosem się jednak uśmiechała. Bądź co bądź, chłopak w końcu poprawił jej humor.
_______________________________

Tym razem trochę więcej opisów, mam nadzieję, że Was tym nie zanudziłam. Bo ja muszę przyznać, że jestem całkiem zadowolona z tego rozdziału :) Poza tym, dodałam zakładkę "bohaterowie". Tak to bywa, jak mam dużo nauki - robię wszystko, żeby tylko nie zasiąść do książek :P

poniedziałek, 19 listopada 2012

2. Drugi rok

- Czy ktoś widział Severusa? – zapytała po raz setny tego dnia Lily. Severus Snape był jej najlepszym przyjacielem, jeszcze z czasów dzieciństwa. To właśnie on uświadomił ją, że jest czarownicą i opowiadał o świecie magii. Potrafili razem znikać na długie godziny i rozmawiać. Początkowo Lily słuchała jego opowieści o świecie czarodziejów: o Ministerstwie Magii, Azkabanie, dementorach, Hogwarcie. Później chłopak zaczął jej się zwierzać ze swoich problemów rodzinnych. Zrozumiała, że nie miał on łatwego życia i lubił się z nią spotykać, żeby choć na chwilę wyrwać się z domu.
Tego dnia, Lily była umówiona z Severusem w bibliotece na wspólną naukę, jednak on się nie zjawił. Dziewczyna była z tego powodu bardzo zaniepokojona, gdyż zawsze dotrzymywał słowa i zjawiał się w umówionym miejscu. Czekała na niego przez pół godziny, po czym zaczęła się o niego martwić i postanowiła go poszukać.
W pewnym momencie zauważyła grupkę Huncwotów bawiących się na szkolnych błoniach.
- Cześć, widzieliście może Severusa? – zapytała i ich.
- Masz na myśli tego Ślizgona z tłustymi włosami, którego wysłaliśmy do Zakazanego Lasu? – zapytał Syriusz nie przerywając wymachiwania kijem. Lily zesztywniała. W głowie zaczęło jej buzować.
- Zrobiliście CO? – wykrzyknęła wreszcie wściekła.
- Luzik, Lily, Hagrid zna Las jak własną kieszeń, nic złego mu się nie stanie… Niestety – powiedział James, nawet na nią nie patrząc.
- Lily ma rację, tym razem trochę przesadziliście – powiedział stojący na uboczu Remus.
- Trochę?! Której części słowa ‘zakazany’ nie rozumiecie? To niebezpieczne miejsce! – krzyczała coraz bardziej zdenerwowana Lily. Chłopcy w końcu przerwali zabawę i spojrzeli na dziewczynę. Nastała cisza, podczas której rudowłosa piorunowała wszystkich wzrokiem.
- Wiesz, że jak się denerwujesz, to twoja twarz ma taki sam kolor jak włosy? – odezwał się w końcu James. Ręka dziewczyny automatycznie wystrzeliła w stronę jego policzka. Syriusz niepewnie cofnął się o dwa kroki.
- Twoja teraz też! Jeżeli już nikt więcej nie chce oberwać, to powiedzcie, co dokładnie zrobiliście Severusowi – wysyczała groźnie mrużąc oczy.
- Auu… Powinnaś zapisać się na jakiś kurs panowania nad emocjami – mruknął James rozmasowując piekący policzek.
- Nie zmieniaj tematu Potter.
- Och, po prostu powiedzieliśmy dość głośno, że na skraju lasu zakwitł miłokrzew, a jak wiadomo, jego kwiaty sprawiają, że osoba, która je dostanie, przez cały dzień myśli o osobie, która je jej podarowała, oczywiście w samych superlatywach. My tego nie potrzebujemy, bo i tak dziewczyny za nami szaleją, ale najwyraźniej Smarkerus chce kogoś poderwać – powiedział Potter z krzywym uśmieszkiem. Jego koledzy się cicho zaśmiali.
- I co dalej? – warknęła Lily.
- To wszystko. Poszliśmy sobie, a on wszedł do Zakazanego Lasu. Nie nasza wina, że jest taki głupi. Jak się zacznie ściemniać, to powiemy Hagridowi, że widzieliśmy jak jakiś Ślizgon łamie zakaz i włazi do lasu.
- Jesteście chyba najbardziej lekkomyślnymi osobami na całym świcie! Nie bez powodu ten las nazywa się Zakazanym! Może gdybyście uważali na lekcjach, to wiedzielibyście, jakie niebezpieczeństwa w nim czyhają! A teraz pójdziecie ze mną do Hagrida i powiecie mu co się stało! – wykrzyczała wściekła Lily, uderzając każdego z Huncwotów palcem w klatkę piersiową.
- Kurs panowania nad emocjami – mruknął pod nosem James. Syriusz się cicho zaśmiał, a Lily udawała, że nic nie słyszała.
Ruszyli razem w stronę chatki gajowego. Lily szła na końcu, raz po raz dźgając chłopaków różdżką w plecy, żeby przyspieszyli i nie myśleli o ucieczce. Hagrid akurat zajmował się jakimiś roślinami w ogrodzie, ale kiedy zobaczył piątkę idących w jego stroną Gryfonów, przerwał pracę i wyszedł im naprzeciw.
- Oo, widzę, że mam gości! Zapraszam do środka, dopiero co upichciłem ciasto, zaraz wam zaparzę herbatki – powiedział uradowany, gestem zapraszając przybyszów do środka. Huncwoci śmiałym krokiem ruszyli przed siebie, jednak drzwi zamknęły się tuż przed ich nosami. Kiedy obrócili się zaskoczeni, ujrzeli Lily z różdżką w ręku.
- Żadnych herbatek! Pochwalcie się Hagridowi co zrobiliście! – wysyczała.
-Ale my nic nie zrobiliśmy. Po prostu sobie rozmawialiśmy. A potem zobaczyliśmy tego przebrzydłego Ślizgona wchodzącego do Zakazanego Lasu – powiedział Syriusz wzruszając ramionami.
- O cholibka, jakiś chłopiec jest sam w Zakazanym Lesie?! Co za głupek się tam sam zapuścił! Trzeba jak najszybciej zawiadomić Dumbledore’a i zacząć poszukiwania! – zdenerwował się Hagrid.
- Nie poszedł tam sam z siebie! Ci lekkomyślni imbecyle go podpuścili! – wtrąciła Lily.
- Przecież nie wepchnęliśmy go tam siłą! – zaczął tłumaczyć się Potter. – Wtedy za szybko i za łatwo odnalazłby drogę powrotną – dodał półgłosem, a Syriusz i Peter zaczęli się chichotać. Jedynie Remus zdawał się zachowywać powagę.
- Trzeba go znaleźć, zanim nadejdzie noc. Wtedy dopiero zrobi się niebezpiecznie – powiedział ze strachem w oczach. Huncwoci spojrzeli po sobie.
- Co robić… Lećcie do Dumbledore’a i powiedzcie mu co się stało, a ja z Kłem od razu wyruszamy na poszukiwania. - powiedział gajowy pospiesznie idąc w stronę lasu.
- Hagridzie, możemy iść z tobą! W końcu nie raz już byliśmy w tym lesie – krzyknął za nim James.
- Jak to nie raz byliście w lesie?! Z resztą szkoda teraz czasu, porozmawiamy o tym później. Zawiadomcie Dumbledore’a! – wykrzyknął, po czym zniknął w gąszczu drzew.
Peter od razu pobiegł do dyrektora, a reszta Huncwotów zaczęła się ze sobą szeptem namawiać. Zdenerwowanie Remusa wyraźnie udzieliło się pozostałej dwójce.
- W takim razie wracajmy do Pokoju Wspólnego – powiedział nagle, zbyt głośno i zbyt teatralnie James.
Lily przeczuwała, że coś kombinują, ale nie była w nastroju się z nimi kłócić. Usiadła pod jednym z drzew i wybuchła płaczem. Severus był jej przyjacielem i bardzo nie chciała, żeby stało mu się coś złego. Poza tym, była wściekła na Huncwotów. Czemu oni są tacy lekkomyślni? W ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, że ich głupie żarty mogą się przerodzić w coś bardzo niebezpiecznego...  Myśl o tym, że jej dwunastoletni przyjaciel jest teraz sam w lesie, do którego nie bez powodu zakazano wstępu, napawała ją grozą… I Remus z takim przekonaniem opowiadał, o czyhających w nim po zmroku niebezpieczeństwach… Dodatkowo czuła się winna, bo gdzieś w głębi czuła, że to dla niej miał być ten kwiat, po który poszedł do lasu…
Dziewczyna dość długo przesiedziała pod drzewem, aż w pewnym momencie ujrzała Hagrida prowadzącego przed sobą czarnowłosego chłopca.
 - Och, Severus, tak się o ciebie martwiłam! – wyłkała podbiegając do nich i rzucając się przyjacielowi na szyję.
- Miał chłopaczyna szczęście, bo nie zawędrował zbyt daleko. Cholibka, następnym razem pomyśl kilka razy, zanim się zapuścisz  do Zakazanego Lasu. Ale dłuższe kazanie pewnie wygłosi ci Dumbledore – powiedział Hagrid klepiąc Ślizgona po głowie.
 Lily wzięła go pod ramię i ruszyli razem w stronę zamku.
- Nie musisz mnie tak podtrzymywać, dam sobie radę – powiedział chłopak uśmiechając się.
- Wiem, po prostu tak się cieszę, że nic ci nie jest! Bardzo się o ciebie martwiłam…
- Naprawdę? Całkiem miło to słyszeć. Wiesz, ja wszedłem do tego lasu, bo chciałem zerwać dla ciebie taki wyjątkowy kwiat… – wymamrotał chłopak patrząc w podłogę.
- Wszystko wiem – powiedziała Lily całując go w policzek. Severus zaczerwienił się po same uszy.
Z Huncwotami postanowiła się rozprawić później.
____________________________________
Tym razem trochę dłużej. Nie do końca jestem zadowolona z tej notki, no ale trudno.
Chciałam na początek pokazać, czemu Lily tak bardzo nie lubiła Jamesa. Od teraz będzie już ciekawiej, obiecuję :)

czwartek, 8 listopada 2012

1. Pierwszy rok

Jedenastoletnia rudowłosa dziewczynka siedziała pod drzewem i czytała książkę. Pochłonięta przez lekturę, nie zdawała sobie sprawy z tego, że przygląda jej się pewien chłopiec.
- Chyba jeszcze się sobie nie przedstawialiśmy – powiedział siadając obok niej - Jestem James Potter – dodał wyciągając rękę.
- Lily Evans – odpowiedziała dziewczynka ściskając jego dłoń. – I dobrze wiem, kim jesteś.
- Oo, widzę moja sława mnie wyprzedza – powiedział puszczając do niej oczko.
- Nie pochlebiaj sobie. A teraz wybacz, ale chciałabym w spokoju poczytać książkę.
- Hmm.. Czumu mam wrażenie, że mnie nie lubisz? – zapytał chłopak.
- Bo tak właśnie jest.
- Ale co ja ci takiego zrobiłem?! – wykrzyknął lekko zadziwiony.
- Naprawdę nie wiesz? Od rozpoczęcia roku szkolnego minęło zaledwie dwa tygodnie, a ty i twoi kumple już zdążyliście dosypać mi proszku na kichanie do soku dyniowego, wrzucić coś do mojego kociołka na eliksirach, przez co jego zawartość prawie wybuchła mi w twarz, no i nie myśl, że zapomniałam, jak chcieliście podpalić mi włosy na zaklęciach! – zaczęła krzyczeć. Chłopak lekko uśmiechnął się pod nosem.
- Oj daj spokój, to tylko niewinne żarty, robimy je wielu osobom. Poza tym, akurat z tymi kawałami niewiele mam wspólnego. Nie powinnaś być zła na mnie, tylko na Syriusza Blacka, to on za tym wszystkim stoi. Ja po prostu jestem jego kumplem, i pechowo zawsze jest gdzieś blisko niego. Ale uwierz, że jestem zupełnie inny niż on – zaczął się tłumaczyć. Lily rozluźniła się odrobinę.  
- To co, zaczniemy od nowa? – zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się i przytaknęła. - Co czytasz?
- Podręcznik od Historii Magii – odpowiedziała pokazując mu okładkę książki.
- Nudy!
- Może dla ciebie, ale dla mnie, osoby urodzonej w mugolskiej rodzinie, to bardzo ciekawe.
- Serio pochodzisz z mugolskiej rodziny?
- Tak, a czy to coś złego? – zapytała dziewczyna podejrzliwie. Jej przyjaciel z dzieciństwa, Severus Snape, wiele razy zapewniał ją, że osoby urodzone w mugolskiej rodzinie niczym nie różnią się od czarodziejów czystej krwi, ale czasem obawiała się, że będzie traktowana inaczej niż reszta.
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu z tego co zauważyłem, to bardzo dobrze się uczysz i byłem pewien, że z magią masz do czynienia od urodzenia. Czyli w świecie czarodziejów żyjesz dopiero od dwóch tygodni… Jak ci się tutaj podoba?
- Jest cudownie! Czasem się wręcz obawiam, że to wszystko to bajka i pewnego dnia się z obudzę… Au! Czemu mnie uszczypnąłeś? – pisnęła rozmasowując bolące przedramię.
- Żebyś miała pewność, że to nie sen – odpowiedział chłopak uśmiechając się – A jeżeli chcesz zobaczyć coś naprawdę niesamowitego, to spotkaj ze mną o 20 w Pokoju Wspólnym. Będziesz?
Dziewczyna przyglądała mu się przez chwilę podejrzliwie, po czym zgodziła się przyjść.
- W takim razie do zobaczenia! – odparł James ruszając w podskokach w stronę zamku, a Lily wróciła do swojej lektury.

Wieczorem, zgodnie z umową, dziewczyna pojawiła się w Pokoju Wspólnym. James Potter już na nią czekał.
- Gotowa? – zapytał. Lily skinęła głową. – W takim razie chodźmy!
Przeszli razem przez dziurę w portrecie i ruszyli przed siebie korytarzem. Gdy dotarli na trzecie piętro, James nagle się zatrzymał.
- To tuż za rogiem. Masz, potrzymaj to, bo będzie ci potrzebne – powiedział wręczając dziewczynie jakiś dziwny przedmiot. – A teraz biegiem! – krzyknął łapiąc ją za rękę i ciągnąc za sobą.
Nagle znaleźli się na samym środku okropnie brudnego i śmierdzącego korytarza. W tym momencie Lily zdała sobie sprawę z tego, co trzyma w ręku. Łajnobomba.
- Zabiję cię Potter! – wykrzyknęła odwracając się w jego stronę, ale chłopaka już nie było. Za to zza roku wyszedł woźny, Argus Filch.
- Nie ruszaj się! – krzyknął i zaczął koślawo biec w jej stronę. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, chwycił ją za rękę, w której wciąż trzymała łajnobombę – Złapałem cię na gorącym uczynku! Gdyby to zależało ode mnie, powiesiłbym cię za kostki pod sufitem, ale Dumbledore zakazał kar cielesnych. Dlatego teraz grzecznie pójdziemy razem do twojej opiekunki, profesor McGonagall. Mam nadzieję, że wymierzy ci surową karę.
- Ale to nie ja! Naprawdę! Musi mi pan uwierzyć! – wykrzykiwała Lily, jednak nic to nie pomogło. Na szczęście profesor McGonagall uwierzyła, że została wrobiona przez Pottera, ale z powodu braku dowodów była zmuszona wymierzyć jej karę. I tak Lily spędziła pół nocy sprzątając korytarz pod czujnym okiem Filcha i przeklinając Pottera najgorszymi obelgami, jakie tylko znała.

sobota, 27 października 2012

Prolog


Lily Evans siedziała pochylona nad pergaminem w pokoju wspólnym Gryfonów. Zwykle nauka przychodziła jej z wielką łatwością, wręcz przyjemnością, jednak tego dnia coś nie pozwalało jej się skupić. Tym czymś, a raczej kimś, był James Potter… Arogancki, wkurzający, ale jakże pociągający James Potter. Siedział sobie, w tych swoich głupich okularkach, na kanapie razem z resztą Huncwotów. 

Dziewczyna co chwilę ukradkiem spoglądała w jego stronę. Patrzyła na jego rozczochrane kruczoczarne włosy, orzechowe oczy, wydatne kości policzkowe i silną szczękę. Dokładnie znała każdy szczegół jego irytująco pięknej twarzy. Podziwiała jego umięśnione ciało, wypracowane podczas licznych treningów quidditcha. Jego płaski brzuch i silne, szerokie ramiona, w których tak bardzo chciałaby się teraz znaleźć…

I pomyśleć, że jeszcze niedawno nie zwracała na to wszystko uwagi. Zaślepiona nienawiścią nie zauważała, że jego usta wręcz proszą się o pocałunek. Pocałunek, który tyle razy odrzucała… Nienawidziła siebie za to, że zawsze była zbyt dumna, by przyznać się jakim darzy go uczuciem.

Dziewczyna oparła głowę na dłoniach, zamknęła oczy i zaczęła przywoływać różne wspomnienia z sześciu ostatnich lat spędzonych w Hogwarcie...