środa, 5 marca 2014

10. Grupa Nieustraszonych

W Pokoju Wspólnym Gryfonów było od kilka dni jakoś inaczej. Choć nikt nie potrafił powiedzieć o co dokładnie chodzi, to każdy odczuwał różnicę w panującej atmosferze. Było jakoś tak… cicho i … spokojnie.
Syriusz Black spojrzał na swoich towarzyszy. Remus czytał książkę, Peter ćwiczył zaklęcia niewerbalne, których wciąż nie udało mu się opanować, a James ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w kąt, w którym siedziała Lily Evans. Pewnie znowu rozmyślał o ich randce. Syriusz tylko westchnął i wywrócił oczami. Nie potrafił zrozumieć, jak można się aż tak strasznie zmienić z powodu dziewczyny. Miłość – mawiał Lupin, ale Syriusz w to nie wierzył. Miłość to jakiś głupi wymysł, liczy się tylko prawdziwa przyjaźń.
Chłopak wstał i powoli podszedł do okna. Deszcz i szarość – typowa angielska jesień. Nie można posiedzieć po błoniach, potrenować quiddicha – człowiek jest zmuszony do siedzenia w zamku i umierania z nudy. Chciałby zrobić coś pożytecznego, ale jedyne co mu przychodziło do głowy, to znalezienie jakiegoś Ślizgona i zrujnowanie mu dnia. To robactwo trzeba tępić. Wszyscy wiedzą, że już nie mogą się doczekać aż skończą szkołę i przyłączą się do Śmierciożerców. Teraz pewnie siedzą sobie wszyscy razem, z jego braciszkiem na czele i dokształcają z zakresu czarnej magii. Aż się skrzywił na tę myśl.
Gardził ludźmi niepotrafiącymi odróżnić dobro od zła. Nie rozumiał też słabych ludzi, którzy dołączali do Voldemorta ze strachu. On osobiście wolałby zginąć w najgorszych męczarniach niż stać się jego zwolennikiem. Broniłby się do ostatniej chwili, ale na pewno nie poddał. Szkoda, że nie wszyscy byli na tyle silni i odważni. To tego powinni ich uczyć w szkole, a nie jakiejś durnej historii. Przecież Dumbledore sam był wielkim przeciwnikiem Voldemorta. Nie raz podsłuchali z Jamesem jak państwo Potter rozmawiali o założonej przez niego tajnej organizacji, Zakonie Feniksa, która ma na celu walkę z Voldemortem i jego zwolennikami.
Miał już dość siedzenia w Pokoju Wspólnym, więc postanowił się przejść. Po prostu powłóczyć bez celu po korytarzach. A może trafi mu się jakiś Ślizgon, którego będzie mógł podręczyć? Albo jakaś fajna laska do podrywu? To zdecydowanie lepsze od siedzenia i nic nie robienia. Oznajmił kolegom, że sobie idzie, po czym przeszedł przez dziurę za portretem Grubej Damy i zaczął iść przed siebie.
Zastanawiał się jak będzie wyglądało ich życie po zakończeniu szkoły. Z jednej strony zawsze marzył o tym, żeby zostać zawodowym graczem w quidditcha, ale z drugiej, w związku z sytuacją panującą w świcie czarodziejów, coraz bardziej ciągnęło go do zostania aurorem. Nawet chodził na wszystkie przedmioty niezbędne do rozpoczęcia tej kariery. Syriusz Black, z rodziny tych Blacków aurorem, to dopiero ironia losu – pomyślał i uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że James ma podobne odczucia, w końcu nie raz o tym rozmawiali i pod tym kątem wybierali razem przedmioty, na które będą chodzić. Wiedział też, że James już dostawał sporo propozycji od drużyn quidditcha, niektórych bardzo prestiżowych i nie potrafił zgadnąć co zadecyduje jego przyjaciel.
Był tak zamyślony, że nie zauważył, jak zza rogu wypadła jakaś osóbka. Zderzyli się ze sobą, a dziewczynie wypadły z rąk książki. Pospiesznie ukucnęła i zaczęła je zbierać, przez co Syriusz zobaczył tylko jej długie kruczoczarne loki.
- Przepraszam – powiedział i schylił się, żeby jej pomóc.
- Nie ma sprawy, to ja nie powinnam tak pędzić po korytarzach – odpowiedziała dziewczyna. Lekko uniosła głowę i spojrzała na Syriusza. Od razu zauważył jej piękne oczy, o nietypowo intensywnym błękitnym kolorze. W zestawieniu z jej jasną karnacją i czarnymi włosami sprawiały jeszcze większe wrażenie. Chłopak wręcz zatonął w tym spojrzeniu, przez co po raz pierwszy odjęło mu mowę na widok dziewczyny. Szybko jednak otrząsnął się z osłupienia i przybrał swoją minę podrywacza.
- Masz rację, po takim zderzeniu mogła stać mi się krzywda, nawet trochę boli mnie ręka – powiedział lekko napinając biceps. Zauważył, jak dziewczynie powiększyły się oczy i rozchyliły usta. O tak, ona jest już jego.
- Może mogę się jakoś zrekompensować? – zapytała dziewczyna. Była wyjątkowo piękna, Syriusz aż się zdziwił, że nie wypatrzył jej wcześniej.
Nagle jego uwagę przykuł kolejny szczegół. Zielono-srebrny krawat. Była Ślizgonką. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie.
- Możesz, najlepiej jak najszybciej znikając mi z oczu – powiedział patrząc na nią z obrzydzeniem. Twarz dziewczyny zastygła w bezruchu, najwyraźniej była w szoku.
Syriusz stwierdził, że skoro ona się nie rusza, to w takim razie on odejdzie. Oddał jej wszystkie książki, po czym ruszył przed siebie, nawet się nie oglądając.
- Syriuszu! Poczekaj! – zaczęła za nim wołać. To ona go znała? W sumie nic w tym dziwnego, jego zna każdy w tej szkole. Lekko zwolnił i spojrzał przez ramię. Dziewczyna truchtała w jego stronę.
- Od dawna chciałam z tobą porozmawiać, ale nigdy nie miałam na to odwagi. Mam na imię Sonia – powiedziała dziewczyna wyciągając rękę. Jej twarz oblał lekki rumieniec.
- Ze Ślizgonami się nie zadaję – odpowiedział obojętnie Syriusz, nie wyjmując rąk z kieszeni. Dziewczyna wyglądała jakby się miała zaraz rozpłakać, ale jego to nie ruszało.
- Ja… nie wszyscy Ślizgoni są tacy, jak myślisz. To, że urodziłam się w takim, a nie innej rodzinie nie powinno mnie z góry przekreślać, chyba sam coś o tym wiesz. Słyszałam o tym, jak postawiłeś się swojej rodzinie i bardzo to podziwiam. Ja nie mam aż tyle odwagi… - dodała niemal szeptem.
- No widzisz, i tu się różnimy. Ty chcąc nie chcąc po skończeniu szkoły dołączysz do zwolenników Voldemorta. Sama przyznajesz, że jesteś zbyt słaba, żeby się sprzeciwić. Gardzę takimi ludźmi. A teraz wybacz, bo mam lepsze rzeczy do roboty, niż rozmowa z tobą – powiedział, po czym zdecydowanie skręcił w stronę schodów.
            Dziewczyna już za nim nie szła. Co za bezczelność, jakaś Ślizgonka będzie próbowała z nim rozmawiać i jeszcze mówi, że go podziwia. Przecież nie liczą się słowa, a czyny. Niech sama się postawi swojej rodzinie, to może wtedy nie będzie jej z góry przekreślał. Jakiś głos podpowiadał mu, że takim osobom jak ona faktycznie może być ciężko. Cała rodzina popiera Voldemorta, wszyscy znajomi w szkole też – nawet nie ma komu się przyznać, że wybiera inną drogę. Trochę pożałował, że tak na nią naskoczył. Tym bardziej, że była taka ładna… Rozważał, czy jej nie przeprosić przy najbliższej okazji, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Kto wie co się dzieje w jej głowie, przecież ledwo ją poznał. Z jakiegoś powodu trafiła do Slytherinu, więc lepiej się trzymać od niej z daleka.
Nagle wpadł na genialny pomysł. Przecież takich jak ona może być więcej – osób, które wiedzą, że to co robi Voldemort jest złe, ale nie potrafiących się postawić rodzinie i znajomym. Skoro Ślizgoni mogą sobie zakładać tajne stowarzyszenia i nawet niespecjalnie się z tym kryć, to oni też! Ambicją Ślizgonów jest stać się Śmierciożercami, a cała reszta może pragnąć dołączyć do ich przeciwników! Razem wspierali by się i dodawali sobie odwagi. Cały rozpromieniony pobiegł do Pokoju Wspólnego i podszedł do grupki swoich przyjaciół.
- Chłopaki, wpadłem na fantastyczny pomysł! – powiedział. Reszta Huncwotów spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Założymy młodzieżową wersję Zakonu Feniksa! Grupy ludzi, która ma siłę i odwagę w przyszłości walczyć z Voldemortem i jego zwolennikami.
- Genialny pomysł Łapo! – od razu przyklasnął mu James. W jego oku pojawił się znajomy błysk.
- Hmm… Pomysł może nie jest najgorszy, ale nie bardzo wiem czy realny. Jak ty to sobie wyobrażasz, co mielibyśmy robić? – zaciekawił się Lupin.
- Tak jak Ślizgoni zgłębiają czarną magię, tak my możemy zgłębiać i ćwiczyć ochronę przed nią! Każdy z nas lubi ten przedmiot, jest w nim dobry, więc może uda nam się przekonać do niego też innych uczniów. A im większą będą mieli wiedzę, tym większa szansa, że w przyszłości nie dadzą się zastraszyć i będą potrafili sprzeciwić się Voldemortowi!
- Ja tam jestem za. Może nie jestem orłem z OPCM, ale to mój ulubiony przedmiot i nawet lubię się go uczyć – powiedział Peter. Syriusz energicznie poklepał go po plecach.
- I o to chodzi! To co chłopaki, ustalone?
- Dalej nie jestem przekonany, ale możemy spotkać się w kilka osób i zobaczyć co z tego wyjdzie – powiedział Remus z uśmiechem.
- Zatem ustalone! – ucieszył się Syriusz. Czasem nie mógł się nadziwić, że jest aż tak genialny.


Pomysł Syriusza spotkał się z niesamowicie entuzjastycznym przyjęciem wśród uczniów. Plotka o założonym przez Huncwotów stowarzyszeniu migiem rozeszła się po Hogwarcie i co chwila jakaś nowa osoba zgłaszała chęć dołączenia do nich. Oczywiście większość stanowiły zakochane w nich dziewczyny, ale przecież nie ważne są przyczyny, ale sam fakt chęci dołączenia do Grupy Nieustraszonych, bo tak właśnie się nazwali. Nawet niektórzy z nauczycieli patrzyli na nich jakby przychylniej, a Peter przysięgał, że Dumbledore puścił mu oczko podczas śniadania.
Jako miejsce pierwszego spotkania wybrali jedną z opuszczonych klas na drugim piętrze. Już 10 minut przed umówioną godziną sala była tak pełna, że potrzebne było małe przemeblowanie. O umówionej godzinie przywitali wszystkich, wygłosili krótkie i zabawne mowy, po czym rozpoczęli spotkanie. Postanowili, że zaczną od zaklęć, dzięki którym uda się zamienić swój dom w trudną do odnalezienia kryjówkę.
Początkowo sceptyczny Remus bardzo zaangażował się w ten pomysł. Od ponad tygodnia wybierał zaklęcia, których mieli uczyć na pierwszym spotkaniu i pilnował, żeby cała czwórka opanowała je do perfekcji i mogła pomóc innym w ich nauce. Nawet Peter radził sobie wyjątkowo dobrze. Syriusz spojrzał z pewną czułością na swojego przyjaciela, który cierpliwie tłumaczył jakiejś Puchonce jak ma wymawiać poszczególne sylaby zaklęcia. Dobrze pamięta, jak było mu go żal na samym początku szkoły. Ludzie od razu zauważyli, że trochę odstaje od reszty uczniów i wiecznie się z niego wyśmiewali. Szybko zrobili z niego szkolną ofiarę i popychadło. On i James nie mogli na to patrzeć. Od zawsze starali się bronić słabszych, więc mimo dzielących ich różnic przyjęli go do paczki i się nim zaopiekowali. Z czasem się nawet zaprzyjaźnili. Peter może nie był typowym Huncwotem, ale miał wiele zalet. Był bardzo wierny, oddany, uczciwy i godzien zaufania. Zawsze pomagał im przy wycinaniu różnych kawałów, choć raczej od strony technicznej niż umysłowej. Ponadto zawsze krył swoich przyjaciół, czy to przed nauczycielami, czy zazdrosnymi dziewczynami i zawsze potrafił dotrzymać tajemnicy.
Syriusz nakrył się na tym, że raz po raz zerka w stronę drzwi, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przyszła błękitnooka brunetka. W końcu to ona zainspirowała go do założenia Grupy Nieustraszonych i przyjście przez nią na spotkanie byłoby z pewnością aktem jej odwagi. Ale najwyraźniej dobrze ją ocenił. Postanowił nie zawracać nią sobie już głowy i podszedł do uroczej blondynki, żeby pomóc jej z nauką zaklęć.


Sonia Winslow spojrzała na zdjęcie przedstawiające dwie nastolatki i zaczęła szybko mrugać, żeby odgonić łzy. W Boże Narodzenie minie rok od śmierci Olivii, a do niej wciąż nie docierało, że jej przyjaciółkę spotkał tak straszny los.
Poznały się w trzeciej klasie, na Opiece nad Magicznymi Zwierzętami. Żadna z jej koleżanek nie zapisała się na ten przedmiot, więc poniekąd była zmuszona dobrać się w parę z energiczną Krukonką, Olivią. Od początku niezwykle łatwo im się rozmawiało. Dziewczyna była wyjątkowo otwarta i nie zwracała uwagi na to, że Sonia jest Ślizgonką. Z każdą lekcją Sonia coraz bardziej lubiła jej towarzystwo i w pewnym momencie ich znajomość przekształciła się w przyjaźń. Pewnego dnia Olivia wyjawiła jej, że pochodzi z mugolskiej rodziny. Sonia zareagowała bardzo nerwowo. Zaczęła wrzeszczeć, że nie będzie zadawać się ze szlamą i postanowiła czym prędzej zakończyć tę znajomość. W końcu tego uczyli ją od dziecka – czarodzieje są o niebo lepsi i nie powinni zadawać się z plebsem.
Jednak dość szybko zaczęło jej brakować tej przyjaźni. Olivia, w przeciwieństwie do reszty jej koleżanek ze Slytherinu, była bardzo pozytywną, niewywyższającą się osobą, z którą mogła porozmawiać na każdy temat. W dodatku dobrze się uczyła i absolutnie w niczym nie odstawała od reszty. Dla Sonii przestało się liczyć jej pochodzenie. Kilka razy miała ochotę przeprosić Olivię, ale duma jej na to nie pozwalała. W końcu postanowiła się przemóc i wysłać byłej przyjaciółce prezent bożonarodzeniowy, z załączonym listem z długimi przeprosinami. Nie wie, czy dziewczyna go kiedykolwiek dostała i otworzyła. Po powrocie do szkoły dowiedziała się, że w noc Wigilijną Śmierciożercy wdarli się do jej rodzinnego domu i wszystkich zabili.
Na tę wieść Sonia poczuła się, jakby ktoś z całej siły walnął ją pięścią w brzuch. Nawet nie kryła się z łzami, choć nikt nie rozumiał co ją może obchodzić los jakiejś szlamy, która zataiła przed nią swoje pochodzenie, tylko po to, żeby zbliżyć się do członka arystokratycznej rodziny i w ten sposób się dowartościować. Sonia wiedziała, że to nieprawda. Olivia była szczerą i dobrą osobą. Nie rozumiała czemu spotkał ją taki, a nie inny los.
Dziewczyna schowała zdjęcie głęboko w kufrze i otarła łzy. Nikt nie może jej nakryć jak opłakuje „szlamę” i tak już krążą o niej nieprzychylne plotki. Chciałaby mieć w sobie tyle siły, żeby móc powiedzieć rodzicom, co sądzi o ich poglądach. Pokłócić się ze znajomymi, którzy bez namysłu powtarzają zasłyszane w domu frazesy. Ale nie potrafi tego zrobić. Nie jest taka jak Syriusz Black.


- No chłopaki, to za sukces Grupy Nieustraszonych! – powiedział Syriusz unosząc w górę szklankę z Ognistą Whiskey. Reszta Huncwotów zrobiła to samo.
- Jest co świętować, było niesamowicie! Tyle osób chętnych do dodatkowej nauki obrony przed czarną magią. I nawet Lily przyszła na nasze spotkanie – powiedział James.
- Nie zaczynaj James! – wykrzyknęli Syriusz i Remus jednocześnie.
- Ale nawet nie wiecie jak mnie to męczy. Mamy za sobą wyjątkowo udaną randkę, która zamiast nas do siebie zbliżyć, oddaliła jeszcze bardziej…
- A ty nie wiesz jak męczące jest słuchanie po raz setny tego samego – mruknął Syriusz.
- No dobra, już się zamykam – powiedział naburmuszony James i wypił sporego łyka Ognistej Whisky. – A jak tam z tą blondynką Łapciu? Umówiliście się?
- No ba! Co prawda jest trochę głupiutka, ale wyjątkowo słodka. Taka w sam raz na raz – powiedział i puścił oczko. Remus wywrócił oczami, James się głośno zaśmiał, a Peter jak zwykle nie krył podziwu dla przyjaciela. 



______________________________________________________

Tym razem dałam spokój Jamesowy i Lily (choć mogłabym o nich pisać cały czas ^^) i skupiłam się na Syriuszu. Jak widać dodałam też nową bohaterkę. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii :) 
W kolejnych rozdziałach mam zamiar skupić się też na Remusie i Peterze, po czym powrócić do wątka Jily <3

piątek, 14 lutego 2014

9. Randka

Kilka ostatnich dni minęło wyjątkowo szybko i zanim Lily się obejrzała, nadeszła już sobota. Od rana nie opuszczało jej poczucie zdenerwowania. Po jaką cholerę zgodziła się umówić z Potterem?! W dodatku w pewnym sensie to ONA zaprosiła JEGO! Paranoja… Miała nadzieję, że chłopak będzie chciał zaczekać z realizacją obiecanej randki do najbliższego wypadu do Hogsmeade, a ona mogłaby się do tego czasu jakoś wymigać, ale Huncwot kazał jej zarezerwować sobie czas już w najbliższą sobotę. Nie miała pojęcia, co zaplanował, ale znając chłopaka, nie miała co liczyć na zwykłe siedzenie na kocyku pod drzewem. Obstawiała raczej jakiś lot na miotle albo, biorąc pod uwagę to, czego się ostatnio dowiedziała, przejażdżkę na jeleniu.
Nagle do pokoju wleciała mała sówka i upuściła na jej kolana białą lilię, do której przyczepiona była karteczka. Lily odczepiła ją i przeczytała zapisaną nieco koślawym pismem wiadomość:


Spotkajmy się w Pokoju Wspólnym o 20. 
James


- Od kogo to? – zapytała Alice zanim Lily zdążyła schować kwiat i liścik. Zręczna ścigająca szybko przechwyciła karteczkę i zapoznała się z jej treścią - O! Mój! Boże! Umówiłaś się z Jamesem Potterem?! I nic mi nie powiedziałaś?! Jak, co, gdzie, kiedy?! I przysłał ci lilię? Oo, jak romantycznie! I DLACZEGO NIC MI O TYM NIE POWIEDZIAŁAŚ?!
- Ciszej, Alice! – odparła dziewczyna wyrywając przyjaciółce karteczkę i pospiesznie chowając ją do kufra. – Wcale nie jestem pewna, czy pójdę.
- Jak to nie jesteś pewna czy pójdziesz? Co się dzieje? Mów do mnie! - wykrzykiwała blondynka zmuszając Lily, żeby skupiła na niej całą swoją uwagę.
- Ja… On… To… skomplikowane – zaczęła się jąkać.
- Co w tym skomplikowanego? Jest chłopak, jest dziewczyna, jest między nimi chemia, to umawiają się na randkę, proste. Nie mogę tylko zrozumieć, czemu utrzymywałaś to przede mną w tajemnicy. Nie ufasz mi?
- Nie gadaj bzdur, oczywiście, że ci ufam! Nie powiedziałam ci o tym tylko dlatego, że sama nie mogę do końca uwierzyć w to, że się zgodziłam. I jak już mówiłam, dalej nie wiem, czy w ogóle pójdę na tę randkę, więc nie chciałam siać zbędnego zamętu. A poza tym jaka chemia między nami? To on się za mną ugania, ja go przecież nie znoszę…
- Och, nawet mnie nie rozśmieszaj! Nie znosiłaś go może przez pierwsze cztery lata, kiedy był rozpieszczonym gówniarzem, któremu tylko psoty w głowie. Ale sama musisz przyznać, że od tego czasu bardzo zmężniał i spoważniał. A jeżeli chodzi o chemię, to tak samo była między mną a Frankiem. Wszyscy dookoła wyczuwali, że coś jest na rzeczy, tylko nie my. I zobacz jacy jesteśmy teraz szczęśliwi. Trzeba ufać ludzkiemu instynktowi.
Lily nie chciało się dalej brnąć w tę dyskusję, więc tylko obojętnie wzruszyła ramionami. Musiała przyznać, że faktycznie od dłuższego czasu coś ją ciągnęło do Pottera. Jakaś niewidzialna siła, której usilnie starała się oprzeć. Przez jakiś czas jej się to udawało, choć zdarzały się chwile słabości. Jednym z przełomowych momentów było chyba to, jak pod koniec poprzedniego roku zobaczyła Jamesa bez koszulki. Wciąż nie mogła sobie wybaczyć, że właśnie TO tak na nią zadziałało. Czuła się wtedy jak jedna z głupich fanek z klubu Potter&Black. Na szczęście kilka tygodni później zjawił się u niej w domu psując wesele Petunii i dając jej tym samym powód, żeby mogła się na niego obrazić i unikać. Miała nadzieję, że im więcej czasu będzie spędzała z dala od niego, tym szybciej uda jej się wybić z głowy to durne zauroczenie jego wyglądem. Kolejnym i chyba najważniejszym momentem było to, jak kilka dni temu James uratował jej życie. Był wtedy taki stanowczy i męski… I myśl, że tak się poświęca dla przyjaźni z Remusem… Dziewczyna zdała sobie wtedy sprawę, że chyba wciąż ocenia Jamesa przez pryzmat tego jaki był nieznośny w pierwszych latach szkoły. Ale teraz dojrzał, stał się mężczyzną. W tamtym momencie Lily poczuła się, jakby ją nagle trafiła strzała Amora i zgodziła się z nim umówić. Ale kiedy emocje już opadły, zaczęła poważnie żałować tej decyzji…


James stał w Pokoju Wspólnym i niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Minęła już 20, a Lily jeszcze nie było. Oczywiście ze swojego doświadczenia w randkowaniu wiedział, że dziewczyny prawie zawsze się spóźniają, bo muszą sobie ułożyć włosy, zrobić makijaż, sto razy się przebrać itd., ale tym razem każda mijająca sekunda była dla niego koszmarem.
Kiedy Lily zgodziła się z nim umówić poczuł się tak szczęśliwy, jak jeszcze nigdy w życiu. Od tego momentu miał wrażenie, jakby nie chodził, tylko unosił się parę metrów nad ziemią (i to bez miotły). Nie mógł spać, jeść ani się na niczym skupić. Myślał tylko o najbliższej sobocie. Gdyby Lily się jednak rozmyśliła, to chyba by mu pękło serce. W swoim życiu miał wiele dziewczyn, ale jeszcze nigdy nie czuł się w ten sposób. Nie wiedział co było w tej rudej osóbce, że miała na niego aż taki wpływ.
W tym momencie James zobaczył Lily schodzącą ze schodów. Jego serce na chwilę zamarło, po czym zaczęło bić tak szybko, że bał się, że zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej. Jednak przyszła! I wygląda wręcz zjawiskowo! Na co dzień raczej nie przywiązywała większej wagi do swojego wyglądu, ale teraz, gdy stała przed nim uszykowana na randkę, to zdał sobie sprawę, że z pewnością jest najpiękniejszą dziewczyną na całym świecie. Większość ludzi przypięła jej łatkę kujonki i sztywniary, przez co tego nie zauważali, ale to tylko ich strata.
Lily była drobna i szczupła. Na randkę założyła fioletową obcisłą sukienkę i czarne szpilki, w których i tak była o pół głowy niższa od Jamesa. Swoje duże oczy o przepięknym zielonym kolorze podkreśliła cieniem i tuszem do rzęs, a pełne usta błyszczykiem. Jej długie, gęste kasztanowe włosy układały się w delikatne fale. Do tego ten jej zadziorny charakter – ideał kobiety.
Chłopak wziął głęboki wdech, wydech po czym przywołał na twarz swój czarujący uśmiech. Lily delikatnie go odwzajemniła i podeszła bliżej.
- Pięknie wyglądasz – James szepnął jej do ucha i musnął ustami jej policzek. Dziewczyna lekko się wzdrygnęła.
- Dzięki – odpowiedziała trochę nieśmiało. – To… co robimy?
- Proponuję najpierw… - zaczął chłopak, ale przerwał mu czyjś okrzyk. Odwrócił się w kierunku z którego dochodził ten dźwięk i zobaczył swojego przyjaciela, Syriusza Blacka wdrapującego się na krzesło.
- Uwaga ludzie! Nadszedł historyczny moment! Dziś, to jest 17-tego września 1977 roku o godzinie 20:07 Lily Evans idzie na randkę z Jamesem Potterem! Do ostatniej chwili nie wierzyłem, że Rogaś mówi prawdę, ale jak widać nie doceniłem mojego przyjaciela – mówiąc to Black lekko skłonił się w stronę Jamesa, a następnie machnął różdżką i na środku Pokoju Wspólnego zmaterializowała się wielka zapisana tablica. - A teraz czas na rozstrzygnięcie zakładów! Ci, którzy obstawiali, że nigdy się nie umówią, niestety przegrali. Ci, którzy….
- ROBIŁEŚ ZAKŁADY O TO, KIEDY SIĘ UMÓWIĘ Z POTTEREM?! – wykrzyknęła Lily nie pozwalając mu dokończyć. Oczy wszystkich zwróciły się na nią.
- Ee… tak – odpowiedział Syriusz i uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś niemożliwy! – odkrzyknęła wściekła Lily. Nie było już śladu po tej onieśmielonej dziewczynie, jaką zdawała się być jeszcze minutę temu. – Wiedziałeś o tym? – zwróciła się do Jamesa.
- No co ty – odpowiedział chłopak unosząc w geście poddania obie ręce w górę. – Daj spokój, po prostu stąd wyjdźmy…
- Dać spokój?! Po moim trupie! Jeszcze się policzymy Black! – wykrzyknęła, ale dała się wyprowadzić Jamesowi z pokoju.


- Przepraszam Lily, nie miałem pojęcia o tych zakładach – powiedział zmieszany Potter, kiedy już stali na korytarzu.
- Mam taką nadzieję – odpowiedziała dziewczyna, już nieco spokojniej.
- Wracając do naszej randki, proponuję najpierw coś zjeść. Co powiesz na kolację?
- Dobrze rozumiem, że chcesz iść do Wielkiej Sali na kolację? – zapytała Lily. Była nieco zawiedziona, w głębi liczyła na to, że Huncwot wysili się na coś więcej.
- Na kolację tak, ale nie do Wielkiej Sali. Chodź za mną – powiedział chłopak, po czym złapał ją za rękę i zaczął gdzieś prowadzić.
Po dłuższej chwili stanęli przed obrazem ukazującym miskę owoców. Lily dalej niewiele rozumiała i już otwierała usta, żeby zapytać Jamesa co oni tu robią, kiedy chłopak połaskotał gruszkę, a ta zachichotała i zamieniła się w klamkę. Chłopak pociągnął za nią, po czym gestem zachęcił Lily, żeby weszła do pomieszczenia za obrazem. Tym pomieszczeniem okazała się być kuchnia.
- Czy my możemy tu być? – zapytała Lily lekko spanikowana.
- Dziś złamiemy wiele reguł, przygotuj się na to. Ale będziemy bardzo ostrożni, obiecuję, nie ma szans, żeby nas przyłapali – odparł chłopak z uśmieszkiem na twarzy. Nagle podbiegł do nich jeden ze skrzatów domowych pracujących w kuchni.
- James Potter, sir! Okruszek się bardzo cieszy, że pana widzi! – powiedział kłaniając się przed nim. - Wszystko jest przygotowane, tak jak James Potter prosił. Witam też panią Lily Evans. Pan Potter miał rację, jest pani bardzo piękna. Zapraszam, zaprowadzę was na miejsce – powiedział, po czym skocznym krokiem zaczął kierować się do rogu sali. Widać, że był bardzo podekscytowany.
Po chwili stanęli przed pięknie nakrytym stolikiem. Po jego dwóch stronach znajdywały się talerze, sztućce, kieliszki i wymyślnie złożone serwetki. Na środku stały świecie, które Okruszek zapalił pstryknięciem palcami, a kieliszki napełnił czerwonym winem.
- Siadajcie, zaraz Okruszek poda jedzenie. Czego sobie zażyczycie?
- Lily? Możesz wybrać cokolwiek chcesz, skrzaty na pewno chętnie to przygotują – powiedział James, odsuwając jej krzesło. Dziewczyna usiadła i chwilę się zastanowiła.
- Hm… Jeżeli to nie problem, to poproszę lasagne. Zawsze wam wspaniale wychodzi, a tak rzadko ją podajecie.
- Cieszę się, że pani smakuje! – powiedział wyraźnie uradowany skrzat. – Zaraz ją przyszykujemy i podamy. A James Potter czego sobie życzy?
- Ja jak zwykle skuszę się na stek wołowy. Nikt nie przyrządza go lepiej od was – powiedział, a Okruszek aż podskoczył i przyklasnął z radości, po czym oddalił się do reszty skrzatów.
- Jak zwykle? To znaczy, że często tu przychodzisz? – zapytała Lily.
- No a jak myślisz, skąd bierzemy jedzenie na wszystkie imprezy – odparł chłopak puszczając do niej oczko.
- Szczerze, to nigdy o tym nie myślałam, podświadomie chyba wolałam tego nie wiedzieć – powiedziała. - Mówiłeś, że złamiemy dzisiaj wiele reguł. To znaczy, że zdradzisz mi więcej tego typu sekretów? Pamiętaj, że jestem Prefektem Naczelnym – dodała z zadziornym uśmieszkiem.
- Może jestem naiwny, ale wierzę w to, że mnie nie wydasz. W końcu robienie zwykłych rzeczy jest nudne, a ja chciałbym, żeby ta randka wyszła jak najlepiej. A trochę adrenaliny nikomu nie zaszkodzi.
- Właśnie tego się po tobie spodziewałam, Potter.
- James, Lily. Mam na imię James. Myślę, że nadszedł czas, żebyśmy zaczęli sobie mówić po imieniu – powiedział z ujmującym uśmiechem.
Lily się zarumieniła. Miała wrażenie, że gdyby nie siedziała, to ugięłyby się pod nią kolana. Uratował ją Okruszek, który zjawił się z zamówionymi przez nich daniami. Upewnił się, że niczego im nie trzeba, po czym znów się oddalił.
Kolacja przebiegła w bardzo miłej atmosferze. Lily i James rozmawiali, śmiali się i flirtowali. Po deserze podziękowali skrzatom i opuścili kuchnię.
- No dobra Pott… James, 10 minut temu zaczęła się cisza nocna. Rozumiem, że wracanie o tej porze do wieży zaliczasz do łamania reguł, o których mówiłeś – powiedziała cichutko Lily, kiedy już stali na korytarzu. Chociaż akurat ona nie musiała się za bardzo obawiać, jako Prefekt Naczelny mogła chodzić po szkole o każdej porze. W razie czego powie, że właśnie przyłapała Pottera na wałęsaniu się i chciała odprowadzić go do profesor McGonagall.
- A nie masz ochoty napić się piwa kremowego? – zapytał chłopak z łobuzerskim uśmieszkiem.
- To podchwytliwe pytanie?
- Ani trochę. Zazwyczaj ktoś albo ma ochotę na piwo albo nie…
- Już się tak nie wymądrzaj Potter. To znaczy James, ciężko mi będzie zmienić swoje nawyki. W sumie, to mogę się jeszcze napić piwa.
- Miałem taką nadzieję. W takim razie chodźmy – powiedział James, po czym wyjął z kieszeni mapę, stuknął w nią różdżką i coś wymamrotał i zaczął gdzieś prowadzić Lily.
- Właściwie co to za mapa? Ostatnim razem też ją wyjąłeś, ale jakoś wtedy nie miałam okazji o to spytać…
- Mapa Huncwotów, nasz wynalazek – powiedział chłopak i dumnie wypiął pierś. – Pokazuje wszystkie szczegóły Hogwartu, w tym ludzi i ich aktualne położenie oraz wszystkie znane nam tajne przejścia i sposoby ich otworzenia. Ta mapa nie raz uratowała nam skórę. Zobacz, teraz jesteśmy tutaj – powiedział zwalniając i pokazując Lily mapę. Wskazał na dwie poruszające się kropki, podpisane ich imionami i nazwiskami. – Idziemy tutaj, więc najprościej będzie pójść schodami w gorę i na prawo. Filch jest teraz koło lochów, a większość nauczycieli w swoich gabinetach, więc nie powinniśmy na nikogo wpaść.
Po chwili dotarli na wskazane przez Jamesa miejsce, którym okazał się nim być posąg jednookiej czarownicy. James wypowiedział jakieś zaklęcie, a jej garb się otworzył, ukazując wąski korytarz.
- Panie przodem – powiedział chłopak wskazując Lily korytarz. Dziewczyna niepewnie mu się przyjrzała.
- Dokąd prowadzi ten korytarz? – zapytała.
- Do Hosmeade, a gdzie indziej chciałabyś się napić kremowego piwa o tej porze?
- A czy to… bezpieczne? No wiesz, teraz, kiedy wszędzie są śmierciożercy…
- Będziesz ze mną, poradzimy sobie. Wiem, że w Hogwarcie jest nam najbezpieczniej, ale już za niecały rok opuścimy tę szkołę i będziemy zdani tylko na siebie. Poza tym nie można żyć tylko strachem, trzeba mieć w życiu trochę rozrywki i radości. Ale zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciała iść – powiedział chłopak ze smutkiem w oczach.
Lily wahała się przez długą chwilę. Może James miał rację, może powinna na pewien czas zapomnieć o strachu i cieszyć się chwilą. W końcu (choć ciężko jej to przyznać) dobrze bawiła się na tej randce i chciała, żeby trwała jeszcze dłużej…
Niepewnie ruszyła wgłąb korytarza, oświetlając sobie drogę za pomocą różdżki. James szedł tuż za nią. Po parunastu minutach znaleźli się na miejscu. Jak wyjaśnił James, była to spiżarnia w Miodowym Królestwie.
- Czas poznać kolejny z moich sekretów– powiedział chłopak. – Peleryna niewidka. Przekazywana w mojej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Jeszcze bardziej przydatna niż mapa, nawet nie wiesz ile numerów dzięki niej wywinęliśmy.
- Domyślam się - odpowiedziała Lily. - To prawdziwa peleryna niewidka? Z tego co czytałam, to tylko legenda i one wcale nie istnieją…
- Najwyraźniej nie wszystko co piszą w książkach to prawda. Spójrz tylko – powiedział James, po czym zniknął.
Lily głęboko wciągnęła powietrze. Czyżby zamierzał ją tu samą zostawić? Z jednej strony nie spodziewała się tego po nim, ale z drugiej do tej pory nie mogła zapomnieć tego jedynego do tej pory razu, kiedy mu zaufała i została wrobiona w obrzucenie korytarza łajnobombami. Ale ona była wtedy naiwna! Już miała zacząć krzyczeć, kiedy chłopak pojawił się obok niej.
- To co, idziemy do Pubu pod Trzema Miotłami na piwko? Nie bój się, spokojnie zmieścimy się we dwójkę pod peleryną. Tylko musisz się do mnie blisko przysunąć – powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
Lily przewróciła oczami i schowała się pod peleryną obok niego. Kiedy ich ciała się stykały czuła jakby duszność i gorąco, a jej serce biło o wiele szybciej niż zazwyczaj. Miała tylko nadzieję, że James tego nie poczuje. Powoli prześlizgnęli się przez klapę w podłodze, przeszli przez Miodowe Królestwo i wyszli na zewnątrz. Tam James zrzucił pelerynę.
- Wiesz Lily, jestem bardzo mile zaskoczony, że zgodziłaś się tu ze mną przyjść. Szczerze mówiąc to trochę się bałem, że polecisz do McGonagall jak tylko dowiesz się o tajnym przejściu, ale dobrze, że ci zaufałem – powiedział, kiedy już szli do Trzech Mioteł.
- Nie mów hop… - odpowiedziała Lily i lekko go szturchnęła w bok.
Po chwili doszli do pubu i zamówili po piwie. W środku było sporo osób, więc nikt nie zwracał na nich specjalnej uwagi. Zajęli najdalszy stolik od drzwi, dzięki czemu, gdyby nagle do pubu przyszedł jeden z ich nauczycieli, zdążyliby się schować pod pelerynę i uciec.
Znów bardzo dobrze im się rozmawiało. Lily dowiedziała się bardzo dużo o Jamesie i jego rodzinie, o różnych przygodach Huncwotów i o kilku ciekawostkach związanych z quidditchem. Sama też bardzo się przed nim otworzyła, być może powiedziała o sobie wręcz za dużo.
Kiedy dobiegła pierwsza w nocy, zgodnie doszli do wniosku, że już pora wracać. W doskonałych humorach zakradli się pod peleryną do Miodowego Królestwa i odnaleźli korytarz prowadzący do Hogwartu. Droga korytarzem minęła im bardzo szybko, wręcz zbyt szybko. Na jego końcu znów założyli pelerynę i szybkim krokiem przedostali się do Pokoju Wspólnego Gryfonów.
- Świetnie się dzisiaj bawiłem – powiedział James, kiedy już zamknęła się za nimi dziura w portrecie. – Mam nadzieję, że to jeszcze powtórzymy w niedalekiej przyszłości.
- Zobaczymy – odpowiedziała Lily z uśmiechem. - Dobranoc James.
- Dobranoc – odpowiedział, po czym nieśmiało zaczął się nachylać w jej stronę.
Lily miała wielką ochotę zarzucić mu ręce na szyję i go pocałować, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Bała się, że wtedy go straci, że interesuje się nią tylko dlatego, że jest jedyną dziewczyną, która potrafiła dać mu kosza. Dlatego przezwyciężyła chęć oddania się namiętnemu pocałunkowi, cmoknęła go w policzek i udała się do swojego dormitorium.
___________________________________________________
Jest tyle rzeczy, które chciałabym tutaj napisać... Ale postaram się, żeby było krótko. 
Po pierwsze przepraszam, że na tak długi czas porzuciłam bloga. Wiele razy chciałam się za niego zabrać, ale jakoś nie potrafiłam znaleźć na to siły. W wolnych chwilach często zaglądałam na cudze blogi, po czym miałam ochotę sama coś napisać, ale jak tylko otwierałam Worda, to to uczucie znikało. 
Jednak po wielu miesiącach w końcu udało mi się w końcu napisać i opublikować nowy rozdział :) Trochę wyszłam z wprawy i wiem, że mocno odbiega on od ideału, ale mam nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej. Bardzo chciałam opublikować ten rozdział w Walentynki (w końcu jego tytuł to "Randka") i udało mi się! Nawet 20 min w zapasie :) Mam nadzieję, że blog będzie jeszcze miał jakichś czytelników.
Podczas mojej przerwy czytałam wiele blogów (zwłaszcza z mojej listy czytelniczej), ale jakoś nie miałam siły ich komentować. Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić te zaległości :)
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i dziękuję, że zajrzeliście na mojego bloga ;*